sobota, 17 sierpnia 2013

Cześć z Górskiego Karabachu

W sumie spędziłam w Armenii, z krótką przerwą na Karabach, trzy miesiące. Kto mógłby się spodziewać? Kraj taki maluszek, ale łatwo tam znaleźć miejsca, z których nie sposób po kilku tylko dniach wyjechać. Bez większych przygód, czy odkryć. Po prostu świeże powietrze i smaczne pomidory.

No to zaczynam właściwy temat wpisu:

NAGORNO KARABACH


Nagorno Karabach to kraj, który istnieje, mimo że nie jest uznawany przez inne kraje na świecie i mimo że jego wojna o niepodległość nie zakończyła się, a jest w zawieszeniu.


View Larger Map

Na mapie google Karabakh jest zdecydowanie częścią Azerbejdżanu. Niech im będzie, ale azerskie osady to już tylko ruiny.

Spędziłam w tym niby państwie zaledwie tydzień.

Góry.
Deszcz codziennie.
Nieodbudowane, zniszczone bombami domy, porastające  powoli trawą.

W Karabachu są rejony zakazane dla turystów zagranicznych. Można tam jednak przez przypadek zajechać na stopa. Totalnie zrujnowane miasto Agdam leży przy granicy z Azerbejdżanem. Zamieszkany jest tam prawdopodobnie tylko jeden dom, przynajmniej z tego co widziałam, stojący na skraju miasta. Poza tym są tam tylko zbombardowane domy, meczety używane jako stodoły i przechadzające się ulicami stada krów.

W mieście Shushi znajduje się muzeum narodowe, w którym pracuje pan mówiący po ormiańsku, rosyjsku i angielsku. Największą atrakcją muzeum, dla niego, jest makieta miasta, z zainstalowanymi kolorowanymi lampkami, ułatwiającymi mu co najmniej godzinną opowieść o odparciu ataku Azerów na Shushi. Poza tym są tam stare meble, naczynia, instrumenty muzyczne i biżuteria, które nijak by odróżnić od ormiańskich i perskich.

Stolica Karabachu, Stepanakert, to jeszcze raczej niezupełnie odbudowane po wojnie miasto, czy raczej miasteczko. Ma ono bowiem ponoć zaledwie 40 tysięcy mieszkańców.  Jego centrum jest natomiast super nowoczesne, z raczej drogimi barami i restauracjami oraz pięciogwiazdkowymi, wielkimi hotelami, w których ciekawa jestem kto tak właściwie się zatrzymuje.

Autostop w Karabachu może być bardzo wolny. Na niektórych drogach jakiś samochód może pojawić się raz na parę godzin, a może i jeszcze rzadziej. Widoczna na mapie droga biegnąca od Martuni w linii prostej na wschód do Karabachu, jest tak naprawdę wąską górską dróżką, po której jeżdżą tylko, od stacji do stacji, pracownicy znajdujących się dookoła kopalni złota. Wszystko jednak jest możliwe. Po drodze piliśmy z owymi pracownikami bimber i jedliśmy pokrzywę z solą, czekając na dżipa jadącego do kolejnej stacji.

Do kraju wjeżdża się bez wizy, a kupuje się ją dopiero przy okazji pobytu w stolicy za 3000 dramów, czyli 25 złotych. Cała sprawa trwa 5 minut. Wiele ludzi zna azerbejdżańską odmianę tureckiego, chociaż nie zawsze od razu się do tego przyznaje. Ludzie są ogólnie bardzo mili i gościnni, ale może trochę mniej ufni i bardziej stonowani w kontaktach z obcokrajowcami, co bardzo przyjemnie kontrastuje z agresywną wręcz gościnnością rodem z Armenii.

Kambodży część druga