wtorek, 21 maja 2013

Dobry wieczór z Armenii.



Barev!
Dobry wieczór z Armenii.

Zanim ogarnę resztę ogromu materiału z Iranu z jakichś 2 miesięcy, czyli cały milion niesamowitości, oto dodaję krótką notkę z Armenii.

Trzeci raz wizy irańskiej nie udało się przedłużyć, było mi zatem konieczne przekroczyć jakąś granicę. Padło na Armenię. Większość rzeczy jest tutaj bardzo swojska, czuję się jak w domu. Bariery językowej czy kulturowej prawie nie wyczuwam, chociaż po ormiańsku znam ze 2 słowa, a i mój ruski kuleje.   Wszystkie   oceny   jednak   rodzą   się   z   porównania.   Po przekroczeniu granicy Iran-Armenia wkroczyłam zatem do domu.

Jak dostać się z Iranu do Armenii
Odradzam korzystania z bezpośrednich połączeń autobusowych Teheran-Yerevan i Tabriz-Yerevan. Są one bardzo drogie i wolne. Koszt biletu to około 130 złotych i traci się dużo czasu czekając na granicy. Oto jak ja pojechałam: 

- Z Tabriz wzięłam pociąg do Jolfy (koszt 2 000 tumanów, czyli 2 złote; jedzie raz dziennie, o 8 rano).

- Z Jolfy można się dostać taskówką za 20 000 tumanów do przejścia granicznego z Armenią (jeśli masz z kim dzielić taksi to już w ogóle tanio).

- I w samej Armenii można już spokojnie przemieszczać się autobusami, taksówkami, czy autostopem, jak kto tam woli.

Armenia cała jest w górach, a jej wioski, miasteczka i miasto w ich dolinach. Odległości z pozoru niewielkie, są jednak duże. Przejechanie 50 kilometrów może zając nawet więcej jak 2 godziny. Drogi pomiędzy miejscowościami, często w nienajlepszym stanie, prowadzą dookoła gór. W ciągu tygodnia przejechałam może mniej niż 300 kilometrów, a zdaje mi się, jakbym przemierzyła cały kontynent.

Na pierwsze 2 dni zamknęłam się w pokoju hotelowym, żeby się trochę uspokoić, ochłonąć i pozbierać myśli. I wyspać.

Górki są tutaj piękne. Przeszłam się jednym szlakiem, którego oznakowaniem zajęła się Polska Pomoc. Zaczyna się we wsi Tatew, a kończy we wsi Harżis i ma długość około 13 km. W tamtejszych lasach jest mnóstwo wilków, więc lepiej samemu się nie wybierać. Polska fundacja wyremontowała również niedawno szkołę w Harżis. W owej wsi zgarnęła mnie w gościnę jedna rodzina. Na początek pokazali mi pocztówki, które zostawili im inni Polacy, którzy się u nich zatrzymali zaledwie kilka dni temu. Rodzina od razu posadziła mnie za stołem pełnym jedzenia (warzywa, sery, chleby ich produkcji). Czyli jak w Iranie, z tą różnicą, że od razu polał się koniak.

Inne ładne miejsce, jakie widziałam, to stara część Goris, czyli domy-jaskinie wydrążone w kominokształtnych formacjach skalnych wyrastających ni stąd ni zowąd z zielonych wzgórz. A u ich podnóży znajduje się wielkie cmentarzysko. (W takich chwilach żałuję, że nie mogę po prostu pokazać zdjęcia.) Jest też w Armenii wiele monastyrów w bajecznych miejscach na szczytach wzgórz.

I góry, góry, góry.

Teraz jestem w Erywanie, czyli w stolicy tego państwa będącego poza stołecznym obszarem kompletną prowincją. Wygląda tu po prostu bardzo wschodnio-europejsko. Klimat jak w Tbilisi. Z ciekawostek to mam chyba tylko jedną. Uwaga na budynki oznaczone sauna. To nie są sauny.

O Kurdystanie (w Iranie)

…IRANU CIĄG DALSZY

Kurdystan (prowincja Iranu)

Sporo czasu przyszło mi spędzić w Kurdystanie i półkurdyjskim Kermanshah. Odwiedziłam kilka wsi i miast. Wszystkie wioski są bardzo malownicze i z przeuroczymi ludźmi.

Zbieranie truskawek. Gdzieś tam w Kurdystanie, Iranie.

Święto w Houraman Takhte

3 maja w miejscowości Houraman Takhte w Kurdystanie odbywają się obchody rocznicy ślubu faceta, który uzdrowiwszy pewną księżniczkę, poślubił ją. Zwał się on Pir Shaliahr. Tak mówi legenda, tudzież historia. Wypadki te wydarzyły się 1000 lat temu i ceremonia odbywa się nieprzerwanie od tamtych czasów. Pan Shaliahr był bardzo szanowany we wsi i do dziś ludzie przychodzą nawet z odległych miejsc pomodlić się nad jego grobowcem. (Nawiasem mówiąc główne świętowanie dobywa się zimą i trwa trzy dni; a wiosną tylko jeden dzień.)

Pojechałam tam z moją tymczasową rodziną (znalezioną przez CouchSurfing) i ich znajomymi. Po drodze walczyliśmy na śnieżki. Były też dwa pikniki, w tym jeden z drzemką. Z drogi było widać Irak. Ach! Oni wszyscy jedli śnieg. Zatrzymali auto przy pierwszym śniegu przy drodze, jak wjechaliśmy w wysokie góry i wybiegli z talerzami nabrać śniegu do jedzenia w samochodzie. Powiedziano mi, że używa się też śniegu do robienia deserów owocowych.

Po drodze z Kermanshah do Kurdystanu. Iran.

Wracając do tematu wcześniej wspomnianego święta… Obchody rocznicy owego ślubu ograniczone są niestety prawem Islamu. Najbardziej widowiskowa ich część jest wycięta z programu, jako że taniec i w ogóle święta niereligijne są nielegalne. Wygląda to więc tak, że rano ludzie gromadzą się wokół grobowca i wspólnie modlą. Potem grają na bębnie nazywającym się daf. Następnie jedzą dolmę, czyli „gołąbki” z liści winogron z farszem z ryżu. Jedzą to oczywiście owinięte w płaski chleb, jak wszystko tutaj. Potrawa ta tego dnia ma właściwości lecznicze, czy raczej uzdrowicielskie. Potem wszyscy przechodzą kawałek na cmentarz i odłupują kawał skały, który ponoć każdego roku odrasta. Następnie mała grupka muzyków grała znowu na bębnach i śpiewała to tu, to tam. Generalnie nikt nie był pewien, jak obchody tego święta dalej się potoczą. Około godziny 14 wyjechaliśmy z miasteczka, bo ponoć nic nowego już się nie miało wydarzyć. Z tego, co mi wiadomo, gdyby nie ograniczenia religii panującej, odbyły by się wirujące tańce derwiszów. Jestem też pewna, że wszyscy graliby muzykę i tańczyli te swoje kurdyjskie tańce w kółkach, ze wszystkimi podskokami i potrząsaniami.

Houraman Takhte, Kurdystan, Iran.

Houraman Takhte, Kurdystan, Iran.

Houraman Takhte, Kurdystan, Iran.

Sama miejscowość jest bardzo ładna, położona oczywiście w górach, z charakterystyczną tutaj architekturą. Domy budowane są na zboczach. Dach domu poniżej jest tarasem domu powyżej i tak dalej. Jest tam wszędzie zielono, pięknie, sielankowo.

Houraman Takhte, Kurdystan, Iran.

Houraman Takhte, Kurdystan, Iran.

Houraman Takhte, Kurdystan, Iran.

Houraman Takhte, Kurdystan, Iran.

Strój kurdyjski

Tradycyjny kobiecy strój kurdyjski jest bardzo kolorowy, ocekinowany i wielowarstwowy. Zazwyczaj składa się ze złotych lub innego koloru, ale błyszczących spodni, krótkiej sukienki, na to długiej przezroczystej z cekinami, na to jeszcze kamizelka. Na głowie okrągła kolorowa czapka z wieloma ozdobami, no i oczywiście chustka.
Strój męski to jednoczęściowy kombinezon, w stonowanych kolorach, pod spodem koszula. Do tego szeroki pas. Na głowie, jak w przypadku kobiet, również okrągła czapka, z tym że raczej czarna, a wokół niej turban albo inaczej przewiązana chusta.
Stroje różnią się trochę w różnych miejscowościach, ale główny schemat, opisany powyżej, w zasadzie jest taki sam.

Na bazarze w Kermanshah, Iran.

Na bazarze w Kermanshah, Iran.

Na bazarze w Kermanshah, Iran.

Wioska Palengan

No tam to jest cudnie. Wieś położona jest blisko miasta Kamyaran. Zbudowana jest na zboczach gór po dwóch stronach wartko płynącej rzeki. System taki jak w Houraman – dach to taras domu powyżej. Domy zbudowane są z kamieni, z jakimś błotem pomiędzy nimi. Ludzie żyją tam jak pół-nomadzi. Wychodzą na kilka miesięcy na pastwiska w góry ze swoimi zwierzętami. Niedaleko są wodospady. Spotkaliśmy tam grupę nauczycieli, którzy też przyjechali tam na wycieczkę. Na początku byli zbyt nieśmiali żeby się przywitać, ale potem się rozkręcili i mieli do mnie miliony mniej i bardziej dziwnych pytań, na przykład: „Czy znasz jakichś sławnych Kurdów?”, „Jak jest pająk po polsku?”. W tym momencie mój tymczasowy brat strzelił to poniższe śmieszne zdjęcie.

Pod gradobiciem pytań. Palengan, Iran.
Palengan, Iran.

I poniżej kilka zdjęć z Kermanshah:

Meczet w Kermanshah. Iran.

Meczet w Kermanshah. Iran.

Meczet w Kermanshah. Iran

Meczet w Kermanshah, Iran.

Meczet w Kermanshah, Iran.

Meczet w Kermanshah, Iran.

Meczet w Kermanshah, Iran.

Meczet w Kermanshah, Iran.

Kermanshah, Iran.

Bardzo stare starożytne coś wykute w skale, Kermanshah, Iran.

Goszcząca mnie u siebie w Kermanshah rodzina i ja. Iran.

Iran. Na weselu u nomadów.

…IRANU CIĄG DALSZY



Na weselu u nomadów

Kochane przypadki. Przypadkowo poznałam kogoś, kto przypadkowo został zaproszony na pewne szczególne wesele i (już intencjonalnie) zabrał mnie tam ze sobą. Wesele odbyło się gdzieś na południowym zachodzie Iranu, kilka godzin jazdy na zachód od Shirazu. Było kilkaset gości, czyli duża rodzina… nomadów. W ostatnim pokoleniu częściowo osiedli oni już w jakiejś miejscowości, jednak wszyscy nadal pielęgnują tradycje i wesele odbyło się na pastwisku przy dżungli palmowej (zdjęcie poniżej).


Ich język to jakaś kolejna odmiana tureckiego, inna od tureckiego z Turcji, ale i też inna od tureckiego z północy Iranu. Tak czy inaczej mogliśmy się jako tako porozumieć.

Wesele trwa tylko w dzień, od rana do wieczora. My przyjechaliśmy około południa, prosto na obiad (kurczak i ryż z rodzynkami). Goście siedzieli i jedli w namiotach ułożonych w półkole, wokół jakiegoś totemu. Po jednej stronie kobiety, po drugiej mężczyźni. W ciągu całego wesela mężczyźni i kobiety bawią się osobno, ale w zasięgu wzroku albo nawet tuż obok siebie. Nie jest też tak restrykcyjnie, żeby facet nie mógł przejść do części żeńskiej i się przywitać czy porozmawiać przez chwilę.

Strój i taniec

Po obiedzie były już tylko tańce i muzyka. Kilku muzyków grało na bębnach i piszczałkach, jeden koleś śpiewał. Mężczyźni potańczyli chwilę na początku, potem wkroczyły kobiety i zdecydowanie zdominowały „parkiet”. Faceci stali już tylko z boku i obserwowali.

Strój kobiecy jest bardzo kolorowy. Noszą one jaskrawo kolorowe, obszerne suknie ozdobione cekinami. Na głowach mają przezroczyste welony/chusty, tak że specjalnie wystylizowane włosy mają wyeksponowane na wierzchu. Tańczą wywijając rękami dwoma kolorowymi chustami. Niektóre tańce odbywają się w kółku. Uczestnicy trzymają się za ręce albo zaczepiają małymi palcami, czyli zupełnie jak tańce tureckie.

Mężczyźni są ubrani zupełnie zwyczajnie, to znaczy w dżinsy i T-shirty albo koszule z krótkim rękawkiem. Jak na moje oko to całe wesele odbywa się po to, żeby faceci mogli podziwiać wystrojone i tańczące dziewczyny. Na weselu nie jest nawet obecna para młoda! Wszystko obraca się wokół eksponowania przez kobiety ich wdzięków.


Trunki i strzelby

Większość facetów była pijana. Pili gdzieś poza zasięgiem wzroku z części żeńskiej aragh (wódkę z Iranu). Ale nie pili w tajemnicy. W zasadzie to przyszli do kobiecego namiotu i zaprosili mnie też na wódkę, ale odmówiłam. Chodzili więc oni pijani ze strzelbami i od czasu do czasu wystrzeliwali w niebo. Po takim wystrzale kobiety robiły to swoje lilililili (kikeng, teraz google mówi, że nie zna takiego słowa; ale taką nazwę mi podano. tak czy inaczej, link do wiki proszę: http://en.wikipedia.org/wiki/Ululation ), czyli wydawało głośny piszczący dźwięk (jako i w Turcji i reszcie Iranu, i pewnie w innych stronach odbywa się to na weselach). I oni znowu wystrzał. I one znowu lilililili. Istne szaleństwo.

Gdzie jest para młoda?


Z weselem tym wiąże się też pewna anegdota. Otóż ja też przez całe wesele myślałam, że dziewczyna w białej sukni (wszystkie pozostałe panie na błyszcząco-kolorowo) to panna młoda. Trochę zastanawiał mnie fakt, że czasami wszyscy ją ignorują i siedzi sama gdzieś z boku. Taki obyczaj, stwierdziłam. Nawet zapytałam ją, gdzie pan młody. Ona na to, że jeszcze nie przyjechał. Tak czy inaczej wesele minęło i po fakcie dowiedziałam się, że obyczaj jest nawet bardziej ciekawy. Para młoda praktycznie nie bierze udziału w weselu. Przyjeżdżają na sam koniec. Pani w bieli ze zdjęcia to siostra panny młodej. My niestety zebraliśmy się w drogę powrotną około 17, więc młodych nawet nie zobaczyłam. Z tego, co mi powiedziano, to nic wielkiego po ich przyjeździe się nie odbywa. Kolejne tańce i potem koniec.

Kambodży część druga