wtorek, 5 maja 2015

Tajski śmigus dyngus, przebieranki i płatna miłość

(Wyjechałam już z Tajlandii "na zawsze" i różne wspominki jak poniższe przychodzą mi do głowy.)

Kolejny w tym roku nowy rok - Songkran

W kwietniu w Tajlandii przypadł kolejny w tym roku nowy rok – tradycyjny tajski nowy rok. Obchody Songkran trwają kilka dni. W dużych miastach, w szczególności w położonym na północy Chiang Mai, przez kilka dni trwa wielka wodna walka. Śmigus dyngus razy milion plus gorąco na dworze.

Cały Songkran miałam szczęście obchodzić na wsi. Istnieje tradycja odwiedzania krewnych, znajomych i starszych poważanych ludzi. Kilka dni przed zaczynają się przygotowania prezentów dla owej starszyzny. Są to zwykle artykuły codziennego użytku i jedzenie. My przygotowaliśmy uroczo zapakowane w liście bananowca i innego drzewa suszone kwiaty na herbatę, deser z ryżu kleistego, orzeszków ziemnych i banana, owoce i inne drobiazgi, już nie pamiętam, a wszystko podarowane w ręcznie robionym bambusowym koszyku.


Noworoczne prezenty. Pang Term, Tajlandia.

Przygotowywanie noworocznego prezentu - deseru. Pang Term, Tajlandia.

 Najstarsi z rodu siedzą w domach przyjmując gości i prezenty od nich, ale bynajmniej nie z pustymi rękoma. W każdym domu czekają suto zastawione stoły. Zupy, ryż, mięso, różne curry, słodycze, owoce oraz lokalne whisky i piwo. W każdym domu wypada oczywiście coś zjeść i wypić. Gospodarze również zawiązują na nadgarstkach swoim gościom białe bransoletki wypowiadając mantry i noworoczne życzenia.

Część noworocznego stołu. Pang Term, Tajlandia.
Noworoczne błogosławieństwa. Pang Term, Tajlandia.

Przez dwa dni jeździliśmy pickupem od domu do domu. Otrzymaliśmy wiele błogosławieństw, trochę za dużo stężenia alkoholu we krwi i stanowczo za dużo jedzenia. Z tyłu pickupa, jak każdego innego na drodze, mieliśmy wielkie wiadro wody do oblewania ludzi idących wzdłuż drogi i siedzących z tyłu innych samochodów. Przed domami i sklepami ludzie ustawiali też stacje do wodnej walki aby atakować wszystkich przechodzących i przejeżdżających. Oblewają się dzieci, dorośli, starzy, mnisi. Na wsi, mieście, przed domami, przed świątynią. Rano, wieczorem. Bez wyjątków. A upał też nie przeszkadza w zabawie.


Wodna walka z tyłu pickupa. Pang Term, Tajlandia.

Przebieranki

W Tajlandii w każdej najbardziej zapyziałej mieścinie znajdziesz sklep z tradycyjnymi strojami do wynajęcia oraz salon piękności z profesjonalnym fryzjerem i makijażystą. Przebieranie się z okazji jakże licznych świąt jest bardzo ważnym elementem świętowania. Kolorowe parady to niemalże chleb powszedni. Przed i po paradzie najważniejsze to zrobić sobie zdjęcie z przebraną osobą i niezwłocznie wrzucić na fejsa. Piękne stroje są też oczywiście elementem występów taneczno-teatralnych. Tradycyjne tańce zajmują bardzo ważne miejsce w kulturze. Może to być osobny przedmiot w szkole publicznej. Każdy zna chociaż jakieś podstawy.

Parada dla małych mnichów z okazji ich pierwszych "ślubów". Pang Term, Tajlandia.


Moja droga żono

Kawaler ubiegający się o pannę musi zapłacić jej rodzinie za zaszczyt poślubienia oblubienicy. Nie są to małe pieniądze. Wahają się oczywiście w zależności od miejsca i statusu ekonomicznego rodzin, ale są to sumy sięgające kilkunastu, kilkudziesięciu, w przeliczeniu, złotych. Obejść się tego ni jak nie da. Rodzina by się nie zgodziła, a i panna czułaby się znieważona takim darmowym oddaniem. Młodzi panowie zatem skrupulatnie odkładają pieniądze, gdzieś pomiędzy przepuszczaniem ich na tajskie whisky, papierosy, panny na jedną noc i inne zwykłe wydatki. Widziałam łzy w oczach trzydziestoletnich kawalerów, którym mówiłam, że u nas takich zwyczajów to teraz nie ma i ludzie oddają się sobie na ożenek tak po prostu za darmo. Wydatków na wesele i początek „nowego życia” i tak przecież nie brakuje. Z obu stron. A tajscy młodzieńcy spoglądają to na mnie, to na niebiosa i nietypowo jak na tajskie standardy podniesionym głosem pytają och dlaczego w Tajlandii tak jest, dlaczego...

PS

Kiedy piszę „Tajowie”, mam na myśli „ci Tajowie, których spotkałam”. Kiedy piszę „wszędzie”, mam na myśli „wszędzie gdzie byłam i wszystkie miejsca, o których mi powiedziano”. Kiedy piszę „zawsze”, mam na myśli „zawsze w moim doświadczeniu”. Kiedy piszę „w Tajlandii”, mam na myśli „w Tajlandii jaką widzę i jak ją rozumiem”, i tak dalej.
Chciałam to podkreślić, chociaż jest to oczywiste; nie tylko w tym poście i każdym innym, ale i w każdej innej wypowiedzi i myśli. Staram się być ostrożna we wszelkich opiniach, uogólnieniach, czy nawet opisach poszczególnych małych rzeczy i zdarzeń. Umysł jednak lubi nazywać, kategoryzować, oceniać, nacechowywać emocjonalnie, dodawać narrację. Snuć opowieści i wywoływać reakcje.
Bardzo lubię.

Zwykłe kambodżańskie miasteczko

Pierwsze dni w Kambodży

Brama świątyni. Battambang, Kambodża.
Battambang to całkiem urocze miasteczko w zachodniej części Kambodży. Jest tu trochę zagranicznych turystów, ale nie aż tyle, żeby zepsuć atmosferę, zniszczyć lokalną kulturę i zmienić ludzi w opętanych żądzą wyciągania od gości jak największej ilości dolarów. Jest tu kilka ciekawych targów, jaskinia z wylatującymi z niej przez zachodem słońca milionami nietoperzy, tak zwany bambusowy pociąg, kilkanaście świątyń i tyle. Nie za dużo wielkich atrakcji. Jest możliwość ogarnięcia trochę rzeczywistości.

Świątynia w renowacji. Battambang, Kambodża.

Na targu mnóstwo bezimiennych owoców, małych lokali z zupami z zaskakujących składników, mięso eksponowane bez zażenowania i ukrywania faktu, iż są to zabite zwierzęta z krwi i kości (tudzież ości). Jada się różne robale, ptaki, ryby, żaby, kury, psy, węże, ślimaki, owoce morza, krowy, świnie, szczury.


Jedzenie. Battambang, Kambodża.

Jedzenie. Battambang, Kambodża.

Jedzenie (łodyga kwiatu lotosu). Battambang, Kambodża.

Pies niejadalny. Battambang, Kambodża.


Słabo wyraźna czarna smuga ponad drzewami to miliony nietoperzy, które właśnie wyleciały z jaskini przed zachodem słońca. Battambang, Kambodża.


Poznałam jedną uroczą rodzinę mieszkającą na wsi w okolicy Battambang. Produkują ryżowy alkohol, sprzedają kokosy i wieprzowinę, a poza tym pracują poza wsią w różnych zawodach. Zwiedziłam różne wioski jako pasażerka skutera. W jednej wsi mieszka mniejszość etniczna Cham muzułmanów z własną odrębną kulturą i językiem. Pokazano mi lokal specjalizujący się w potrawach z psiego mięsa. Moja zaznajomiona rodzina hodowała kiedyś psy (jako zwierzęta domowe, tak jako się i u nas robi), ale ponoć za każdym razem, jak ich pies dorastał, to ktoś im go wykradał. Każdy domyśla się w jakim celu... Psów już nie hodują. Powiedziano mi też, że nie każdy jada psy, szczury i węże. Niektórzy uważają to za obrzydliwe, a niektórzy za przynoszące pecha.



Suszone owoce.
Battambang, Kambodża.

"Bambusowy pociąg". Obecnie kursuje tylko jako atrakcja turystyczna. Dawniej był codziennym środkiem transportu. 
Battambang, Kambodża.

Battambang, Kambodża.

Battambang, Kambodża.

Battambang, Kambodża.

Battambang, Kambodża.
Na pierwszy rzut oka Khmerowie, przynajmniej ci z Battambang, wydają się znacznie łatwiej dostępni w porównaniu ze swymi sąsiadami Tajami. Nie mają też problemu z uczeniem się języków obcych, w tym angielskiego. Ludzie poprawną angielszczyzną mówią mi, że przepraszają, ale mówią po angielsku tylko trochę, więc może nie będą w stanie mnie zrozumieć i wszystkiego powiedzieć, po czym wszystko rozumieją oraz sami z siebie tłumaczą mi w przystępny dla mnie sposób coś o Kambodży i tutejszej kulturze.

Mężczyźni grający w boules (zdaje się tak to się nazywa). Gra bardzo popularna - pozostałość francuskiej kolonii w życiu codziennym. Battambang, Kambodża.

Kambodży część druga