Dzień
dobry z Iranu.
Po
wielu miesiącach ciężkiej, przyjemnej i satysfakcjonującej pracy (uczenia
angielskiego w prywatnym instytucie językowym w Ankarze) jestem znowu w
drodze.
Od
2 miesięcy podróżuję po Iranie. Jak można się domyślić, miałam tu wiele
przygód, doświadczyłam wielu nowości, zobaczyłam wiele dziwów, dowiedziałam się
rzeczy zaskakujących, szokujących, ciekawych, poznałam historię wielu żyć,
doświadczyłam wielu smaków. Mój wpis postaram się posegregować geograficznie, kategorycznie,
nastrojami i różnymi pisania formami.
DROGA
DO (IRANU), CZYLI JAK NIE ZWIARIOWAĆ BEZ WYCHODZENIA PRZEZ KILKA DNI Z POCIĄGU
Do
Iranu przyjechałam pociągiem Trans Asia
z Ankary do Teheranu. Było to pod koniec lutego 2013. Podróż trwa 3 dni i 2
noce. Bilet kosztuje 200 złotych. Wygodne kuszetki, przeprawa promem przez
jezioro Van w Turcji, zmiana pociągu po drugiej stronie jeziora. Większość
pasażerów to Irańczycy (poza mną z obcokrajowców było tylko 2 Niemców).
Na
granicy turecko-irańskiej, w nocy,
nie ogarniałam, co się dzieje. Najpierw musieliśmy odprawić się w Turcji, wyjść
z pociągu, czekać na mrozie. Potem wróciliśmy do pociągu i kilka godzin
sprawdzali paszporty po irańskiej stronie. Budzili nas, znowu zasypiałam, znowu
budzili… Pamiętam wszystko tylko jak przez mgłę. Do tego wszystkiego jeden
z celników z początku nie chciał przyjąć mojego paszportu, bo wziął
mnie za chłopaka, a paszport mówi, że należy on do dziewczyny (moje bardzo
krótkie włosy, brak makijażu, koszulka z krótkim rękawem). Była to
sytuacja bardziej zabawna, niż poważna, chociaż wtedy wcale nikt się nie
zaśmiał.
O
7 rano znów pobudka i przymusowe wyjście z pociągu na godzinę (w Tabriz) i
sprawdzanie bagażu. Od czasu przepłynięcia jeziora Van byłam w przedziale z 3
kobietami. Jadłyśmy razem, dużo nawijały w farsi
cały czas, tańczyły do perskiej muzyki z komórki. Ja też z nimi raz zatańczyłam
(bardzo się tym podekscytowały). Potem wszystkie się zaangażowały w pomoc
w dodzwonieniu się do mojej koleżanki z Teheranu oraz wszystkie mnie zaprosiły
do swoich domów.
W
pociągu nikt nie nosił hidżabu, tylko na stacjach, przy wyglądaniu przez okno.
Jak podczas tańców pociąg zwalniał, też spoglądały w kierunku okna
przedziałowego z niepewnością, czy ich na pewno nikt z zewnątrz przypadkiem nie
zobaczy tańczących, odkrytych, wesołych. Gdy w końcu po 3 dniach podróży
dotarliśmy do Teheranu, odziałyśmy się w chusty i tuniki zasłaniające tyłki, i
wyszłyśmy na zewnątrz.
KUCHNIA,
CZYLI JAK TRZEBA POKOCHAĆ KWAŚNOŚĆ NA ZMIANĘ ZE SŁODKOŚCIĄ I CZYM TO ZAKRAPIAĆ
Generalnie
je się sporo słodyczy, ciasteczek, lodów.
Garegurut
– coś obrzydliwego, deser robiony z jogurtu, smakuje jak cytryna i coś
zepsutego.
Deser robiony z jogurtu |
Falude – deser lodowy z sokiem, który wygląda jak biały makaron.
Lawaszak - sprasowana, płaska, gumowata masa z wysuszonych owoców. Oczywiście kwaśna.
Sok marchwiowy z lodami
– popularny letni deser.
Zazwyczaj w kuchni króluje mięso.
Poza kurczakiem, rybami i innymi kebabami, można jednak znaleźć jedzenie dla
roślinożerców. W niektórych regionach również jest wiele tradycyjnych potraw
wegetariańskich.
Falafel –
czyli wszechobecny, tani (2 złote) posiłek fast foodowy, ratujący każdego
wegetarianina z opresji czy to w stolicy, czy to na prowicji.
Puszkowane dania–
na przykład danie z bakłażana to
wyjście z opresji wegetarianina, które można ze sobą przytachać na pustynię,
czy też odległą wyspę albo wyskoczyć szybko do sklepu i wrócić do knajpy, gdzie
twoi towarzysze podróży jedzą właśnie kurczaka jako jedyny ciepły posiłek do
zamówienia w okolicy. Inne dostępne puszeczki to spaghetti z sosem pomidorowym i soją oraz fasola w
sosie.
Soja – powszechnie
dostępny w sklepach jest granulat sojowy, czyli jeśli masz dostęp do kuchni, to
jesteś w niebie.
Kuku – omleto-naleśnik
ze szczypiorkiem, pietruszką i inną zieleniną.
Ash – zupa
na jogurcie, z warzywami i pszenicą.
A takie rzeczy się pija…
Herbata –
ciekawość przy tym produkcie stanowi sposób jej spożywania. Cukru nie
wpuszczamy do kubka/filiżanki. Wkładamy kostkę cukru do ust i popijamy herbatą.
Zamiast cukru można też jeść czekoladę, cukierki albo daktyle. Ponadto
niektórzy zlewają herbatę z kubka stopniowo na podstawek i piją
dopiero z niego.
Doogh – jogurt
z wodą, w wersji gazowanej lub niegazowanej, czasami z dodatkiem ziół. Pite do
obiadu lub na dobry sen.
Aragh – tradycyjny,
o ironio, napój wyskokowy z Iranu. Jest to bardzo mocna (70%) wódka robiona na
rodzynkach. Zwyczajowo pije się ją w szotach ze szklanki i popija sokiem.
TEHERAN,
CZYLI CO JEST TU BRZYDKIEGO, A CO FASCYNUJĄCEGO
Teheran
to miasto wielkie, zatłoczone, z super-zanieczyszczonym powietrzem (gdy nie ma
wiatru, który by to trochę odpędził, nie widać gór otaczających miasto,
a idąc ulicą mam wrażenie, jakbym spacerowała z głową wetkniętą w rurę
wydechową). Większość ładnych, starych budynków jest zniszczona, zburzona lub
gdzieś wyparowała. Nie ma tutaj urokliwych uliczek do spacerowania albo
zielonych skwerków do odpoczęcia na ławce. Są zatłoczone ulice, szaleni
kierowcy, miliony motocykli, przepełnione autobusy i metra, pościnane kikuty
drzew.
Największym
wyzwaniem w tym mieście jest dla mnie przejście przez ulicę i połapanie się
w skomplikowanej sieci transportu
publicznego, w tym większości taksówek, które kursują jak autobusy, tylko
na wyznaczonych trasach. Żeby złapać taką taksówkę trzeba znać odpowiednie
miejsce, zwykle róg jakichś ulic, rozpoznać, który samochód to taksówka,
a który nie (nie wszystkie są oznakowane) i przy przejeżdżaniu obok
ciebie takiej taksówki, wykrzykiwać nazwę miejsca, do którego chce się dojechać
(wtedy taksówkarz albo cię ignoruje i jedzie dalej gdzieś indziej, albo się dla
ciebie zatrzymuje).
Pierwsze
wyjście do miasta wspominam jak wielką przygodę. Spędziłam cały dzień z jedną
z koleżanek. Wieczorem spotkałyśmy się z innymi znajomymi. Zapytali nas,
co robiłyśmy tamtego dnia. Odpowiedź z punktu widzenia mojej koleżanki była
taka, że w zasadzie to nic; zjadłyśmy obiad, poszłyśmy do galerii sztuki i
teraz jesteśmy tutaj z wami. Ja natomiast byłam bardzo podekscytowana, ponieważ
tego dnia widziałam tysiące ludzi spacerujących slalomem między rozpędzonymi
samochodami, motocykle jeżdżące po chodnikach. Widziałam policję obyczajową i
reakcję na nią kobiet na ulicy, sok aloesowy, ludzi dumnie spacerujących po
ulicach, manifestujących swoje niedawne operacje plastyczne, posegregowane
płciowo przystanki, metra i autobusy, a potem ludzi łamiących tę segregację,
sklepy pozamykane na czas modlitwy, wydawanie reszty w sklepach w postaci gum
do żucia, powietrze zanieczyszczone do tego stopnia, że wyglądało to na
zamglony dzień, kanapki z jogurtem, wielkie mieszkanie całe w dywanach,
dealerów sprzedających nielegalne karty do gry na ulicach i wiele innych
szczegółów, które cały czas utrzymywały moją czujność i sprawiły, że znów
otworzyłam swoje zmysły i umysł na nowość i inność.
Spacerujemy
w centrum miasta i nagle moja koleżanka staje po środku ulicy i krzyczy
„Valiaaasr!”. Patrzę na nią zdziwiona, a ona, zwrócona w stronę ulicy, powtarza
swój okrzyk. Kilka kierowców zwalnia, patrzy na nią, podnosi głowę do góry i
odjeżdża. Następnie zatrzymuje się jeden szary samochód z 2 osobami w środku.
Koleżanka mówi mi, żebym wsiadała. Jedziemy przez chwilę. Potem moja
towarzyszka wyciąga jakieś drobne, wręcza kierowcy, na co on się zatrzymuje i
wysiadamy z auta. W ten sposób dowiedziałam się, w jaki sposób jeździ się po
prostu taksówkami w Teheranie.
Stolicę
Iranu odkrywam z perspektywy moich starych i nowych znajomych, z których
wszyscy są fotografami, malarzami, reżyserami, aktorami, muzykami, grafikami
i animatorami. Dzięki nim mam możliwość wejścia do wnętrza miasta (oraz jego podziemia), chodzenia na koncerty,
wystawy, spotkania. Wszyscy oni są inspirujący, kreatywni, stanowczy i odważni.
Życie
tutaj toczy się „wewnątrz”, z
koniecznością wychodzenia na „zewnątrz”.
Nawet na krótkie dystanse w mieście jeździ się taksówką, autem, autobusem. Za
zewnątrz nosisz inne ubrania, widząc policję nasuwasz chustkę bardziej na
włosy, inaczej mówisz. „Zewnątrz” jest szare i czarne, podporządkowane i
ugładzone. Swoje „wewnątrz” każdy buduje według własnych przekonań. Może być to
tradycyjne i religijne miejsce kilkudziesięcioosobowej rodziny, a może być to
miejsce wytężonej, artystycznej pracy, miejsce szalonych imprez albo cicha
samotnia. Po tym mieście podróżuję zwiedzając te różne mikroświaty, wszystkie
oddzielone od ulicy zamkniętymi drzwiami i pozasłaniane grubymi kotarami pragnienia
ukrycia się.
Dużo kobiet stosuje bardzo dużo makijażu na twarzy, jako jedynej części ciała eksponowanej na „zewnątrz”. Bardzo popularne są też operacje plastyczne, szczególnie nosa, który powinien być sterczący jak u Juliette Binoche. I kobiety, i mężczyźni masowo poddają się tym operacjom. Pokazanie się na mieście z pooperacyjnym plastrem na nosie jest okazją do pochwalenia się swoim wysokim statusem majątkowym.
8.
MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL FILMU ANIMOWANEGO W TEHERANIE
W
Teheranie spędziłam też kilka dni w kinie na 8. edycji festiwalu filmu
animowanego. Wyświetlono kilkanaście polskich filmów. Kilka z nich brało udział
w konkursie. W panoramie pokazano filmy Dumały.
Animacja
w Iranie idzie w jakimś dziwnym kierunku. Większość filmów w konkursie krajowym
zdawała się wyjść z rąk tych samych, niezdarnych twórców, którzy zapomnieli, że
animacja to sztuka ruchomego obrazu, a nie sztywnych dialogów identycznych w
prawie każdym filmie postaci. Narysowani bohaterowie rozmawiali o historycznych
ważnych wydarzeniach, legendach, polityce i czających się wszędzie
niebezpieczeństwach.
Kilka
animacji było oczywiście wartych obejrzenia. Na przykład:
- A Woman Singing Beneath Ice, reż.
Maryam Khalilzadeh, 10’15’’ (o pewnym tak zwanym honorowym zabójstwie)
-
Me, My Wife and Our Cow, reż. Azadeh
Moezzi, 7’
-
The Kitten, reż. Shiva Sadegh Asadi,
10’ (bardzo ciekawie potraktowana przestrzeń; film o ukryciu w
destrukcyjnym środowisku)
Zrezygnowana
po wielu godzinach zmarnowanych na konkursie krajowym, chodziłam tylko na
międzynarodowy i pokazy specjalne, więc więcej przykładów do polecenia nie
wyłowiłam.
Jednego
wieczoru festiwalowego był pokaz pełnometrażowego filmu animowanego Hey Krishna. W języku hindi. Bez
tłumaczenia na jakikolwiek inny język.
Poza
całym normalnym przebiegiem festiwalu, kilka elementów było zaskakujących.
W programie był odrębny konkurs animacji religijnej oraz drugi animacji
duchowej. Na jedno i to samo wychodzi. Na korytarzach rozdawano ulotki o
tym, że należy nosić dobry hidżab i jak to wpływa na dobro i harmonię w
społeczeństwie oraz jak to eksponuje piękno twojej duszy. Przed rozpoczęciem
każdego seansu podobne ogłoszenia leciały z głośników. Wszystkie uczestniczki
ignorowały te wskazówki.
SARI,
CZYLI GRUPOWY WYPAD NA PÓŁNOC
W
okolicach miasta Sari na północy Iranu znajduje się piękny półwysep zwany Miankale (jakkolwiek by tę nazwę
zapisać). Jest to obszar chroniony. Aby się tam dostać, trzeba posiadać
specjalną kartę, pozwolenie od administracji rezerwatu. Miałam szczęście wybrać się tam z grupą Teherańczyków i
dzięki temu wjechać na półwysep bez problemu.
Miejsce jest magiczne, bardzo zielone. Znaczna jego powierzchnia pokryta jest gęstą dżunglą i drzewami lokalnej odmiany granatu. Do rozprzestrzenienia granatowców przyczyniły się żyjące tam bizony żywiące się ich owocami. Na półwyspie żyją sobie spokojnie ptaki setek różnych gatunków, w tym pelikany i moje najukochańsze różowe flamingi.
Okolice Sari, Iran. |
Miejsce jest magiczne, bardzo zielone. Znaczna jego powierzchnia pokryta jest gęstą dżunglą i drzewami lokalnej odmiany granatu. Do rozprzestrzenienia granatowców przyczyniły się żyjące tam bizony żywiące się ich owocami. Na półwyspie żyją sobie spokojnie ptaki setek różnych gatunków, w tym pelikany i moje najukochańsze różowe flamingi.
Najważniejsza
i najpiękniejsza cecha półwyspu to jego… czystość. Nie ma tam śmieci, butelek i
petów walających się po plażach i poboczach. Poza obszarem chronionym niestety
wszędzie wygląda to jak wysypisko śmieci.
Moja
grupa (15-osobowa; znajomi znajomych) też była bardzo urocza. Byłam karmiona,
pojona, wożona i pytana o dobre samopoczucie bez ustanku. Wypad był
zorganizowany z dokładnością co do gdzie, o której i co będziemy jeść, pić
i oglądać. Zbyt sztywne ramy jak na moje pojęcie podróżowania i odkrywania
nowych krajobrazów, ale było to też ciekawe zobaczyć, jak niektórzy ludzie znajdują
przyjemność w zorganizowanej wycieczce.
Czas na obiad. Gdzieś pomiędzy Sari a Teheranem. |
PORUSZANIE
SIĘ PO IRANIE
Do
przemieszczania się między miastami najczęściej korzystam z autobusów. Są one dostępne w wersji
klasycznej i VIP. Obie wersje są wygodne, ale na nocną podróż autobus vipowski
jest opcją doskonałą. Mieści tylko około 20 pasażerów, ponieważ są bardzo duże
odstępy między bardzo dużymi również fotelami, które można rozłożyć tak bardzo,
że funkcjonują praktycznie jak kuszetka. W cenie biletu jedzenie i picie. Co do
cen, to taki autobus dla vipów będzie około 2 razy droższy, przy czym nadal
tani. Całonocna podróż na długim dystansie (przykładowo Shiraz – Bender Abbas),
z obiadem, kosztuje około 25 złotych.
Skąd
tak niskie ceny? A no stąd, że tutaj, mimo wzrostu cen na przestrzeni ostatnich
kilku lat, paliwo jest nadal tańsze od wody mineralnej (naprawdę).
Co
jeszcze oferuje taki czy inny klasyczny autobus i co jest tutaj bezcenne, nie
wliczone już w cenę biletu? Współpasażerów!
W Iranie w zasadzie nie brakuje mi autostopu, bo w autobusie zawsze się
kogoś pozna, wysłucha jakichś historii, dostanie zaproszenie do domu,
poobserwuje ludzi różnych i ich różne zachowania.
KASHAN,
CZYLI JEDNO PIĘKNE MIASTECZKO I JEDNA SKOMPLIKOWANA RODZINA
W
Kashan zatrzymałam się u rodziny dziewczyny, którą zapytałam „Przepraszam, jak
się nazywa ta ulica?” (W tym miejscu powinnam zamieścić to banalne i oczywiste
zdanie: Irańczycy są ultra super mega bardzo, bardzo gościnni i kochają obcokrajowców.)
Dostałam swój pokój, obwieźli mnie po okolicznych pięknych miejscach, a nawet przydzielono mi kilka godzin „wolnego czasu” na samotny spacer po mieście, co jest naprawdę niesamowite. Jeszcze nigdy mi się nie przytrafiło zostać samej wypuszczonej z domu przez jakichkolwiek przemiłych gospodarzy. Zawsze spędza się z nimi dosłownie każdą minutę, przepełnioną ich przytłaczającą gościnnością, wyszczerzonym uśmiechem, gradobiciem pytań i jedzeniem. Ci mieli wyczucie i dali mi się wybiegać.
Kashan, Iran. Odrestaurowana stara posiadłość. |
Kashan, Iran. Odrestaurowana stara posiadłość. |
Kashan, Iran. |
Dostałam swój pokój, obwieźli mnie po okolicznych pięknych miejscach, a nawet przydzielono mi kilka godzin „wolnego czasu” na samotny spacer po mieście, co jest naprawdę niesamowite. Jeszcze nigdy mi się nie przytrafiło zostać samej wypuszczonej z domu przez jakichkolwiek przemiłych gospodarzy. Zawsze spędza się z nimi dosłownie każdą minutę, przepełnioną ich przytłaczającą gościnnością, wyszczerzonym uśmiechem, gradobiciem pytań i jedzeniem. Ci mieli wyczucie i dali mi się wybiegać.
Miasteczko
jest piękne, z charakterystyczną architekturą.
Można zwiedzać mniej lub bardziej odrestaurowane wielkie, stare posiadłości.
Ale
nie budynki przygody stanowią. Przygodą dla mnie była owa goszcząca mnie rodzina. Nie potrafiłam się odprężyć w ich domu,
mimo iż byli dla mnie przemili i przesłodcy, zawsze uśmiechnięci i służący
pomocą. Moi gospodarze są mianowicie potulnymi zwolennikami rządu. Pierwszy raz
poznałam takich ludzi. Przeżyłam niezły szok, kiedy uświadomiłam sobie ich
poglądy. A stało się to tak, że pani domu, gdy zobaczyła w telewizji
przywódcę duchowego Iranu, przesłała mu buziaka, po czym przyłożyła rękę do
serca. Zrobiła to specjalnie, żeby zamanifestować mi swoje wobec niego
stanowisko. Czy ona nie wie, że on i jemu podobni mordują, torturują? Czy
to jej nie przeszkadza? Czy to świadomie popiera? Czy jest po prostu głupia?
Oczywiście moje pytania tego typu tylko po cichu posyłałam w próżnię. Nie
chciałam zaczynać żadnej rozmowy o polityce. Wydaje mi się, że są oni po
prostu ślepi oraz mają problemy z samodzielnym myśleniem. Posiadają fałszywy
obraz swojego własnego kraju, ponieważ żyją w hermetycznym środowisku, poddani
obrzydliwej propagandzie.
Cytaty
z rodziny:
„Większość,
jeśli nie wszyscy, Irańczycy są religijni i pierwszym krajem, jaki chcą
odwiedzić jest Arabia Saudyjska. Każdy marzy o pielgrzymce do Mekki i dopiero po
jej odbyciu myślą o podróży do innych krajów.”
„Nasz
rząd wspiera młode pary, których nie stać na kupno domu i za małe pieniądze
daje im dom lub mieszkanie.”
Kashan, Iran. Ogród Fin. Ja, dziewczyna, która mnie zaprosiła do domu i jej matka. (Ja to ta pośrodku:P) |
Tak
czy inaczej… Drugiego dnia pobytu u nich wybraliśmy się razem autem na
wycieczkę po okolicy. Region Kashan, poza jego tradycyjną zabudową, znany jest
z licznych, pięknie kwitnących róży oraz produkcji wody różanej używanej w kuchni i do przyrządzania
aromatycznych napojów. Przy okolicznej wiosce Niasar znajduje się ładny
wodospad. Z góry, u początku wodospadu, na którą można się łatwo wspiąć,
rozpościera się piękny widok na wspaniałe znowu góry, kilka mieścin i kawałek
pustyni. W domu na wsi u babki mojej kashańskiej rodziny wypiliśmy
hektolitry herbaty, zjedliśmy tony ciasteczek i orzechów. Kiedy wszyscy po
kolei porobili namazy, poopowiadali mi trochę o swojej religii oraz
sposobie i akcesoriach do modlitwy, co było ciekawe. Jako pamiątkę wręczono mi
mały Koran i muzułmański różaniec.
Następnego
dnia po śniadaniu zdecydowanie oświadczyłam, że ruszam dalej w drogę. Odwieźli
mnie na dworzec, kupili bilet na autobus i wręczyli owoce i ciastka na czas
podróży.
Kashan, Iran. W tradycyjnym budownictwie mieszkalnym stosuje się dużo witraży. |
Kashan, Iran. Ogród Fin. |
Okolice Kashan, Iran. W tym roku zima zaskoczyła również kwitnące na jabłoniach kwiaty. |
HIDŻAB,
CZYLI KIEDY WŁOSY NA WIERZCHU TO ZBRODNIA
Czasami
mam w Iranie problem z rozpoznaniem, w którym domu powinnam być wciąż zakryta, a
w którym można się uwolnić z tych wszystkich warstw wierzchnich, obowiązujących
na ulicy. Trudno mi zdecydować szczególnie, gdy nie mam w zasięgu wzroku
kobiet. Nawet jeśli są, czasami może dojść do pomieszania, ponieważ one
zdejmują hidżab, gdyż wszyscy mężczyźni przebywający w tej chwili w domu są ich
mężami lub braćmi. Ja natomiast, jako niespokrewniona z nimi kobieta, powinnam
zostać okryta. Nauczyłam się o to po prostu pytać, jeśli wydaje mi się, że
nie potrafię sama właściwie ocenić sytuacji. Mimo to i tak zdarzyło mi się
zdjąć chustę, ku przerażeniu w oczach domowników, jakby im się mieszkanie nagle
zaczęło palić albo siedzieć w pełnym umundurowaniu w domu ateistów,
wywołując tym w nich śmiech i żarty na mój temat. U moich gospodarzy w Kashan
mogłam siedzieć bez chusty przy jednoczesnym zakazie dla ich nastoletniego
brata patrzenia na mnie. Biedak siedział w kącie, obrócony bokiem do wszystkich
i przez dwa dni praktycznie się nie odzywał.
ISFAHAN,
CZYLI JAK BYĆ DOBRYM TURYSTĄ
Isfahan
jest jednym z najpopularniejszych miejsc turystycznych w Iranie z uwagi na jego
architekturę. Znajduje się tu słynny stary kamienny most nad wyschniętą obecnie
rzeką oraz plac Imama, z dwoma pięknymi meczetami i starym, wielkim bazarem.
Plac ten jest rzeczywiście imponujący.
Isfahan, Iran. (Wiem, wiem; z moich zdjęć wcale nie wynika, że jest tam pięknie.:P) |
Isfahan, Iran. (Wiem, wiem; z moich zdjęć wcale nie wynika, że jest tam pięknie.:P) |
Isfahan, Iran. (Wiem, wiem; z moich zdjęć wcale nie wynika, że jest tam pięknie.:P) |
Isfahan, Iran. (Wiem, wiem; z moich zdjęć wcale nie wynika, że jest tam pięknie.:P) |
Isfahan, Iran. (Wiem, wiem; z moich zdjęć wcale nie wynika, że jest tam pięknie.:P) |
Podczas
moich podróży nie korzystam z przewodników książkowych. Nie mam też czasu ani
możliwości szukać informacji na temat miejsc, do których się wybieram, w
Internecie. Kieruję się rekomendacjami spotkanych ludzi, podążam za przypadkiem
albo jeżdżę do miejscowości, których nazwa mi się podoba. Albo tam, gdzie są
flamingi, oczywiście. Obierając taką taktykę, czasami trafiam do miejsc, w
których „nic nie ma” albo gubię się i nie wiem nawet, o drogę dokąd zapytać.
Jednocześnie jednak dzięki temu sposobowi jest mi dane przeżyć chwile
absolutnego i nieoczekiwanego zachwytu. Na przykład takiego, jaki poczułam po
kilku godzinach krążenia po brudnych, nieciekawych, jednakowych ulicach
Isfahanu zastanawiając się, dlaczego to właściwie wszyscy polecali mi tu
przyjechać i nagle trafiając na przepiękny plac Imama… Czapki z głów, dreszcz
po plecach, szczęka w dół.
W
Isfahan pierwszy raz w życiu zatrzymałam się w hostelu. Pewna para młodych ludzi chciała mnie przygarnąć do
swojego domu, ale miałam już dosyć tego ciągłego merci, merci za wszystko. Cóż za radość siedzieć samej w pokoju z
zamkniętymi drzwiami. Cóż za ulga, że za dzisiejszą kolację i łóżko nie trzeba
nikomu dziękować. Ponadto poznałam w tym hostelu dwóch Polaków i spędziliśmy
miły wieczór rozmawiając po polsku (radość), i siedząc na recepcji z uroczym,
prześmiesznym właścicielem hostelu.
Para,
która chciała mnie przyjąć do siebie do domu, to młode małżeństwo. Pobrali się
6 miesięcy temu. Są dalekimi kuzynami i nie chcieli mi powiedzieć, w jaki
sposób doszło do tego, że są teraz małżeństwem. Ich rodzina jest bardzo
religijna, więc prawdopodobnie, zanim się pobrali w wieku około 25 lat, nie
mieli żadnego kontaktu z płcią przeciwną. Na jakich oni szczęśliwych razem
wyglądali! Nigdy nie widziałam małżeństwa, tak w sobie zakochanego, tak
przeżywającego każde wzajemne spojrzenie, uścisk ręki, czy rozmowę.
W
mieszkaniu u nich siedziałam w hidżabie. Mohammad nie podał mi ręki.
KHUR,
CZYLI MIASTECZKO PO ŚRODKU PUSTYNI
Dostałam
zaproszenie od hosta na CouchSurfingu na pustynię. Zmieniłam więc kierunek
podróży i spędziłam piękny tydzień w zielonej oazie. Samotne spacery po pustyni
z zapasem wody w plecaku. Pustynia piaszczysta oraz takie bardziej stepy z
jakąś nawet roślinnością. I góry, gołe skały. Otwarta przestrzeń, wiatr,
ciepłe powietrze. Stada wielbłądów spacerujące wokół.
Khur, Iran. Miasto oaza na pustyni. |
Khur, Iran. Spalona dżungla palm!!! |
Moi
gospodarze prowadzą w Khur guesthouse dla
turystów, ale mnie zaprosili przez CouchSurfing. Nie wiem, dlaczego. Po kilku
dniach relaksu, samotności i mojego przebywania w większości wyłącznie z
piaskiem, mrówkami, wężami i jaszczurkami, do guesthouse’u przyjechały trzy wielkie autobusy pełne młodych
Teherańczyków i Szirazyjczyków. Zorganizowali w nocy imprezę na samym środku pustyni z didżejem, alkoholem i tak
dalej. Istne szaleństwo. Ponad setka osób. Mogliśmy do woli krzyczeć, tańczyć,
pić, biegać, skakać. Ja jeszcze aż tak długo nie jestem w Iranie, żeby mi
brakowało takich rzeczy, ale większość z nich naprawdę mogła tam dać upust
swojej energii. Wschód słońca obserwowany ze szczytu piaszczystych wydm w po
imprezowy poranek był piękny.
Okolice Khur, Iran. Tuż przed wschodem słońca na pustyni... |
Okolice Khur, Iran. Tuż po wschodzie słońca na pustyni. I śmieciór. |
Mój
host chce rozkręcić w okolicy Khur, gdzie mają inny dom i spory kawałek ziemi,
WWOOFing (wolontariat na farmach organicznych). System kanałów pozwala im tam
uprawiać ziemię. Miejsce jest na tyle przyjemne, a ich rodzina tak miła, że
nawet przyszło mi na myśl zostanie tam na dłużej.
Na
pustyni w Khur żyje jeden z najbardziej jadowitych gatunków węży na świecie.
Odmiana żmii, z dwoma rogami na głowie, która uśmierca człowieka w przeciągu 20
minut od ukąszenia. Jedna kobieta z rodziny mnie goszczącej natknęła się na tę
żmiję podczas spaceru, złapała ją i trzyma jako zwierzątko domowe. Na szczęście
była to jedna jedyna z tych żmij, którą tam widziałam.
NOWY
ROK, CZYLI POCZĄTEK WIOSNY
W
Iranie obowiązuje odrębny kalendarz. Teraz jest rok 1392. Miałam szczęście uczestniczyć
w obchodach nadejścia nowego roku. Rok w kalendarzu perskim rozpoczyna się
wraz z nadejściem wiosny, co wydaje mi się piękną tradycją i czymś bardziej
naturalnym, niż rozpoczynanie roku w środku zimy.
Głównym
punktem świętowania jest noc z ostatniego wtorku do środę w roku, zwana Chaharshanbe Suri. We wtorek, wieczorem, rodziny lub grupy przyjaciół, spotykają się na świeżym
powietrzu, na przykład w ogrodzie, na podwórzu, skraju lasu, w polu, czy
nawet na skrawku wolnej ziemi gdzieś przy drodze za miastem. Rozpala się duże ognisko, gromadzi wokół niego i tu, już w zależności od ludzi,
siedzi i rozmawia lub pije, śpiewa i tańczy. Kiedy ogień maleje, każdy przeskakuje przez niego siedem razy,
opcjonalnie wymawiając przy tym rytualne zdanie. Przeskakiwanie przez ogień ma
odgonić negatywne doświadczenia i energię starego roku. W nowy wprowadza
nas oczyszczonych ze złych emocji.
Ja
tego irańskiego sylwestra spędziłam
w grupie młodych, którzy spotkali się w małym domku, znajdującym się w szczerym
polu, bardzo daleko od miasta i innych ludzi. Do późnych godzin więc
śpiewaliśmy wokół ogniska i wywijaliśmy różne regionalne, tradycyjne
i mniej tradycyjne tańce. Wszystko zakrapiane było araghiem, oczywiście. Doskonały wieczór.
Pierwsze dni w roku nazywa się Nowruz; dosłownie tłumacząc
znaczy to Nowy Dzień. Większość ludzi ma wtedy około 2 tygodni wolnego od pracy i szkoły.
Miliony Irańczyków spędza ten czas podróżując po kraju. Drogi są zatłoczone, a
wszędzie rozsiane są namioty. Nie ma
wystarczającej liczby hoteli, żeby pomieścić wszystkich podróżnych w tym
wyjątkowym w Iranie okresie. Ponadto ceny noclegów podczas Nowruz idą znacznie w górę. Irańczycy
rozbijają więc namioty gdzie popadnie. Z największą lubością robią to w środku
miasta, przykładowo w parkach, na środku chodnika, na parkingach, wokół
centrów handlowych, na pasach zieleni pośrodku drogi, na trawnikach przed
sklepami, pośrodku rond, na plaży, pod lasem. Namioty są popakowane jeden tuż
przy drugim. Normalnie wszyscy rozkładają dywany przed swoimi namiotami i
gotują na palnikach gazowych, siedzą, palą sziszę,
po prostu spędzają sobie wczasy w namiocie na chodniku w centrum miasta.
POCZTÓWKI
Z IRANU, CZYLI KRÓTKIE OBRAZKI I IMPRESJE
O RYŻU
Siedzę
w autobusie. Jestem głodna. Z autobusu wyjdę dopiero następnego dnia rano.
Przynoszą obiad. Ryż z kurczakiem. Jem więc ryż i popijam sokiem, żeby nadać
obiadowi jakiś smak. Mam dosyć ryżu. Od dwóch tygodni jem ryż z ryżem, ryż
z jogurtem, ryż z kilkoma rodzynkami. Chcę jeść coś, co ma smak.
Jestem głodna. Głodna jedzenia z jakąś treścią. Zabierzcie ode mnie ten ryż!
Nienawidzę cię, o, ryżu!
O RYBIE
Siedzimy
nad brzegiem wody na wyspie Queshm. Oglądamy słońce zachodzące w tle lasu
rosnącego pośrodku morza. Nie posiadamy się z zachwytu nad pięknem gry kolorów
blasku zachodzącego słońca rozgrywającej się na tafli wody, delikatnych falach
rozchodzących się w różnych kierunkach i pomiędzy tymi przedziwnymi
drzewami. Do brzegu tuż przy naszych nogach podpływa ryba. Wskakuje na skałę.
Ryba ta ma małe nóżki. Idzie chwilę w prawo. Idzie chwilę w lewo. Przystaje.
Czeka. Po czym wskakuje z powrotem do wody i odpływa. To nie był sen.
O WIEDŹMIE
(COŚ O TYM, JAK ZARABIAĆ NA ŻYCIE
LIŻĄC LUDZIOM GAŁKI OCZNE)
Nadal
na wyspie. Jedziemy do domu kobiety, o której mówi się w mieście, że posiada
moce magiczne. Wchodzimy do jej mieszkania. Siadamy wokół jej salonu pod ścianą
na miękkim dywanie. Kobieta przywołuje do siebie pierwszą osobę i każe usiąść
naprzeciwko niej. W tym momencie myślę, że weźmie ona rękę i zacznie wróżyć
przyszłość, zacznie przesuwać przedmioty wzrokiem lub zrobi jedną z tych innych
dziwnych, acz przewidywalnych rzeczy.
Ona natomiast ujmuje głowę klienta w obie ręce, przyciąga do siebie, następnie
odchyla jego górną powiekę i liże gałkę oczną. Językiem wyciąga z oka małe
czarne kamyki. I to już tyle magii na dzisiaj. Też się ustawiłam w kolejce do
bycia polizaną w oko. Co jak co, takiej okazji nie mogłam przepuścić. Sporo
tych kamyków powyciągała z moich oczu.
W
kolejnej edycji wpisu będzie:
·
rzecz o weselu nomadów
·
część o magicznych wyspach na południu
·
o tym, jak to jest być solo podróżnikiem
kobietą w Iranie
·
o tym, co jest w Iranie zakazane, a co
się jednak robi
·
rzecz o paleniu
·
coś o grach towarzyskich
·
paragraf o pięknym Kurdystanie
·
opowiadanie o kolejnym pobycie na
pustyni i o kolejnej szalonej rodzinie
·
obrazki z dżungli palmowej i gotujących
się źródeł
oraz
więcej pocztówek i rzeczy, o których jeszcze na razie nie wiem.
Przedłużyłam
wizę po raz kolejny. Ahoj, przygodo i do przeczytania!
Ostatnio we flo zastanawiałam się nad zababyciem różowego flaminga, takiego do doniczki tudzież do ogródka(jak jeszcze będą, dostaniesz na gwiazdkę, chyba, że nie przjedziesz). Chciałabym także plastikowego jelenia w kolorze różowym realnych rozmiarów, żeby go postawić w salonie, jak myślisz, stylowo będzie?
OdpowiedzUsuńI się zastanawiam jeszcze, czemu nikt nie skomentował tego lizania oczu, no czemu?
OdpowiedzUsuńJa to się bardziej dziwię brakiem zainteresowania chodzącą rybą.
OdpowiedzUsuńA twój poprzedni komentarz skomentuję jak będę w Warszawie i zobaczę wnętrze mieszkania. Nie chcę niczego pochopnie odradzać.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń