Salam aleykum z Irackiego Kurdystanu!
Po powolnym przestopowaniu z Gruzji przez wschodnią Turcję (zaliczając po drodze wizyty w kilku domach, dwa wesela, kąpiel w jeziorze Van z wodą sodową, łapaniem dla mnie stopa przez wojsko i wielu ciekawych rozmowach) jestem tutaj, czyli w kurdyjskiej autonomii Iraku.
Na nudę nie narzekam, ale czas płynie bardzo powoli. Rozpływa się w 40-stopniowym pustynnym upale późnego lata.
Ciekawie jest słyszeć od ludzi na ulicy "Witamy w Iraku, życzymy przyjemnej podróży."
Przykładowo rzeczy dzieją się tak (skrót dwóch pierwszych dni):
Przy przekraczaniu granicy na pieszo zatrzymał mnie policjant i udzielił uprzejmie informacji, że tak nie można. Udając zaskoczoną odpowiedziałam mu, że w takim razie poczekam na jakieś auto. Dwie sekundy później byłam już w vanie pełnym ludzi i tureckich towarów. Zostałam z nimi u nich w domu na wsi do następnego dnia. Duża rodzina, dużo dzieci, dużo kebabów na kolację. Nauczyli mnie też trochę kurdyskiego, który jednak zmimenia się znacznie w miarę jak przesuwam się na wschód. Rano wsadzili mnie w taksówkę do najbliższego miasta. Kiedy zaczęłam się rozpływać w południowym słońcu, zatrzymał się obok mnie kolejny duży samochód, a w nim pan kierowca, jego żona, jego siostra, jej dorosły syn i 8 sztuk małych dzieci. Zabrali mnie na rodzinny piknik nad rzeką, potem do ich domu i do wesołego miasteczka. Dali mi nowe ubrania, chociaż stanowczo starałam się odmówić. Część z nich zostawiłam już po drodze. Kurdyjskie kobiety zawsze mają coś do moich ubrań i chcą mnie przebierać. Najbardziej nie odpowiadają im szerokie spodnie. Następnego dnia ten sam kierowca odwiózł mnie 200 km do stolicy - Arbil, mimo iż wcale tam nie jechał. Starałam się oczywiście odmówić, ale nie przekonałam go.
Pieniądze, pieniądze
Arbil jest bardzo nowoczesym, bogatym miastem. Centra handlowe, ekskluzywne sklepy, drogie bary i restauracje (ponoć 10 dolarów za piwo). Pałace hotele, wieżowce, szerokie autostrady i obwodnice. Najtańszy hotel kosztuje około 100 zł, a jest to taki hotel, który oferuje raczej mało czyste pokoje, z przerywanym dostępem do prądu i jedną łazienką na korytarzu wspólną na wszystkich. Życie tutaj zdaje się być drogie, chociaż nie bardzo nadal orientuję się w cenach. Przez tydzień tutaj raz tylko udało mi się samej kupić sobie jedzenie, oczywiście falafla z budki na ulicy za 2 złote. Zawsze ktoś mnie karmi, czy to jestem głodna, czy też nie.
Używa się tutaj irackiej waluty, ale powszechnie akceptowane są też dolary. Czasem nawet ceny w sklepach podane są tylko w dolarach.
Ta część kraju zaczęła w szybkim tempie bogacić się bardzo niedawno, podczas wojny USA z Irakiem. W miejscu dzisiejszej stacji benzynowej w europoejskim stylu "osiem lat temu stał typowy kurdyjski facet, z osłem, wlewający ci do baku nie wiadomo co" (cytat z dzisiejszego arabskiego kierowcy).
Transport
Co do transportu, to zdaje się, że nie ma tutaj autobusów, a przynajmniej żadnego nie widziałam, ani o żadnym nie słyszałam. Taskówki są drogie. Jedynym więc "rozsądnym" środkiem transportu jest autostop (pozdrawiam mamę, tatę i siostrę:*). Zawsze zatrzymuje się pierwszy samochód. Zazwyczaj wypełniony dużą rodziną i przyjemnym chłodnym klimatyzowanym powietrzem.
Z obcych języków sporo osób mówi po angielsku, persku i arabsku. W rejonach blisko turcji wiele osób mówi bardzo dobrze po turecku. Poza tym całe miliony Kurdów emigruje za pracą i wraca tutaj, więc spotkałam ludzi, którzy mówią po szwedzku, norwesku, włosku, ukraińsku, niemiecku i nawet trochę po polsku. Dla każdego coś dobrego. Prędzej czy później można się natknąć na kogoś, kto mówi w języku, który ty też znasz.
Dzisiaj byłam nad bajecznym jeziorem Dukan, czyli błękitną, ciepłą wodą, wlaną pomiędzy skalisto-piaszczyste góry. (ech gdzież mój aparaaat)
Teraz siedzę na ostatnim piętrze jakiegoś centrum handlowego w kawiarni z WIFI, w mieście Sulaymaniye i czekam na wiadomość od znajomego, u którego mam się zatrzymać. Na dworze nadal gorączka, ale idę zobaczyć co tam słychać na ulicach. Dziś czwartek, czyli początek weekendu.
Bez odbioru.
O moich podróżach, czyli kulturach, krajobrazach i dziwnych przypadkach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
-
Teheran, Iran. Dzień dobry z Iranu. Po wielu miesiącach ciężkiej, przyjemnej i satysfakcjonującej pracy (uczenia angielskiego w...
-
Jesc aby zyc, a nie zyc aby jesc Raz na milion lat zdarza sie obcokrajowiec, ktory nie kocha tajskiego jedzenia. W ponizszym wpisie krot...
-
Droga do łaski. Auroville, Indie. Auroville Nazwa Auroville obiła mi się o uszy kilkukrotnie, w wyrwanych z kontekstu komen...