wtorek, 23 kwietnia 2013

Dzień dobry z Iranu

Teheran, Iran.

Dzień dobry z Iranu.

Po wielu miesiącach ciężkiej, przyjemnej i satysfakcjonującej pracy (uczenia angielskiego w prywatnym instytucie językowym w Ankarze) jestem znowu w drodze.

Od 2 miesięcy podróżuję po Iranie. Jak można się domyślić, miałam tu wiele przygód, doświadczyłam wielu nowości, zobaczyłam wiele dziwów, dowiedziałam się rzeczy zaskakujących, szokujących, ciekawych, poznałam historię wielu żyć, doświadczyłam wielu smaków. Mój wpis postaram się posegregować geograficznie, kategorycznie, nastrojami i różnymi pisania formami.



DROGA DO (IRANU), CZYLI JAK NIE ZWIARIOWAĆ BEZ WYCHODZENIA PRZEZ KILKA DNI Z POCIĄGU

Do Iranu przyjechałam pociągiem Trans Asia z Ankary do Teheranu. Było to pod koniec lutego 2013. Podróż trwa 3 dni i 2 noce. Bilet kosztuje 200 złotych. Wygodne kuszetki, przeprawa promem przez jezioro Van w Turcji, zmiana pociągu po drugiej stronie jeziora. Większość pasażerów to Irańczycy (poza mną z obcokrajowców było tylko 2 Niemców).

Na granicy turecko-irańskiej, w nocy, nie ogarniałam, co się dzieje. Najpierw musieliśmy odprawić się w Turcji, wyjść z pociągu, czekać na mrozie. Potem wróciliśmy do pociągu i kilka godzin sprawdzali paszporty po irańskiej stronie. Budzili nas, znowu zasypiałam, znowu budzili… Pamiętam wszystko tylko jak przez mgłę. Do tego wszystkiego jeden z celników z początku nie chciał przyjąć mojego paszportu, bo wziął mnie za chłopaka, a paszport mówi, że należy on do dziewczyny (moje bardzo krótkie włosy, brak makijażu, koszulka z krótkim rękawem). Była to sytuacja bardziej zabawna, niż poważna, chociaż wtedy wcale nikt się nie zaśmiał.

O 7 rano znów pobudka i przymusowe wyjście z pociągu na godzinę (w Tabriz) i sprawdzanie bagażu. Od czasu przepłynięcia jeziora Van byłam w przedziale z 3 kobietami. Jadłyśmy razem, dużo nawijały w farsi cały czas, tańczyły do perskiej muzyki z komórki. Ja też z nimi raz zatańczyłam (bardzo się tym podekscytowały). Potem wszystkie się zaangażowały w pomoc w dodzwonieniu się do mojej koleżanki z Teheranu oraz wszystkie mnie zaprosiły do swoich domów.

W pociągu nikt nie nosił hidżabu, tylko na stacjach, przy wyglądaniu przez okno. Jak podczas tańców pociąg zwalniał, też spoglądały w kierunku okna przedziałowego z niepewnością, czy ich na pewno nikt z zewnątrz przypadkiem nie zobaczy tańczących, odkrytych, wesołych. Gdy w końcu po 3 dniach podróży dotarliśmy do Teheranu, odziałyśmy się w chusty i tuniki zasłaniające tyłki, i wyszłyśmy na zewnątrz.


KUCHNIA, CZYLI JAK TRZEBA POKOCHAĆ KWAŚNOŚĆ NA ZMIANĘ ZE SŁODKOŚCIĄ I CZYM TO ZAKRAPIAĆ

Generalnie je się sporo słodyczy, ciasteczek, lodów.
Garegurut – coś obrzydliwego, deser robiony z jogurtu, smakuje jak cytryna i coś zepsutego.

Deser robiony z jogurtu

Falude – deser lodowy z sokiem, który wygląda jak biały makaron.
Lawaszak - sprasowana, płaska, gumowata masa z wysuszonych owoców. Oczywiście kwaśna.
Sok marchwiowy z lodami – popularny letni deser.

Zazwyczaj w kuchni króluje mięso. Poza kurczakiem, rybami i innymi kebabami, można jednak znaleźć jedzenie dla roślinożerców. W niektórych regionach również jest wiele tradycyjnych potraw wegetariańskich.
Falafel – czyli wszechobecny, tani (2 złote) posiłek fast foodowy, ratujący każdego wegetarianina z opresji czy to w stolicy, czy to na prowicji.
Puszkowane dania– na przykład danie z bakłażana to wyjście z opresji wegetarianina, które można ze sobą przytachać na pustynię, czy też odległą wyspę albo wyskoczyć szybko do sklepu i wrócić do knajpy, gdzie twoi towarzysze podróży jedzą właśnie kurczaka jako jedyny ciepły posiłek do zamówienia w okolicy. Inne dostępne puszeczki to spaghetti z sosem pomidorowym i soją oraz fasola w sosie.
Soja – powszechnie dostępny w sklepach jest granulat sojowy, czyli jeśli masz dostęp do kuchni, to jesteś w niebie.
Kuku – omleto-naleśnik ze szczypiorkiem, pietruszką i inną zieleniną.
Ash – zupa na jogurcie, z warzywami i pszenicą.

A takie rzeczy się pija…
Herbata – ciekawość przy tym produkcie stanowi sposób jej spożywania. Cukru nie wpuszczamy do kubka/filiżanki. Wkładamy kostkę cukru do ust i popijamy herbatą. Zamiast cukru można też jeść czekoladę, cukierki albo daktyle. Ponadto niektórzy zlewają herbatę z kubka stopniowo na podstawek i piją dopiero z niego.
Doogh – jogurt z wodą, w wersji gazowanej lub niegazowanej, czasami z dodatkiem ziół. Pite do obiadu lub na dobry sen.
Aragh – tradycyjny, o ironio, napój wyskokowy z Iranu. Jest to bardzo mocna (70%) wódka robiona na rodzynkach. Zwyczajowo pije się ją w szotach ze szklanki i popija sokiem.


TEHERAN, CZYLI CO JEST TU BRZYDKIEGO, A CO FASCYNUJĄCEGO

Teheran to miasto wielkie, zatłoczone, z super-zanieczyszczonym powietrzem (gdy nie ma wiatru, który by to trochę odpędził, nie widać gór otaczających miasto, a idąc ulicą mam wrażenie, jakbym spacerowała z głową wetkniętą w rurę wydechową). Większość ładnych, starych budynków jest zniszczona, zburzona lub gdzieś wyparowała. Nie ma tutaj urokliwych uliczek do spacerowania albo zielonych skwerków do odpoczęcia na ławce. Są zatłoczone ulice, szaleni kierowcy, miliony motocykli, przepełnione autobusy i metra, pościnane kikuty drzew.


Największym wyzwaniem w tym mieście jest dla mnie przejście przez ulicę i połapanie się w skomplikowanej sieci transportu publicznego, w tym większości taksówek, które kursują jak autobusy, tylko na wyznaczonych trasach. Żeby złapać taką taksówkę trzeba znać odpowiednie miejsce, zwykle róg jakichś ulic, rozpoznać, który samochód to taksówka, a który nie (nie wszystkie są oznakowane) i przy przejeżdżaniu obok ciebie takiej taksówki, wykrzykiwać nazwę miejsca, do którego chce się dojechać (wtedy taksówkarz albo cię ignoruje i jedzie dalej gdzieś indziej, albo się dla ciebie zatrzymuje).

Pierwsze wyjście do miasta wspominam jak wielką przygodę. Spędziłam cały dzień z jedną z koleżanek. Wieczorem spotkałyśmy się z innymi znajomymi. Zapytali nas, co robiłyśmy tamtego dnia. Odpowiedź z punktu widzenia mojej koleżanki była taka, że w zasadzie to nic; zjadłyśmy obiad, poszłyśmy do galerii sztuki i teraz jesteśmy tutaj z wami. Ja natomiast byłam bardzo podekscytowana, ponieważ tego dnia widziałam tysiące ludzi spacerujących slalomem między rozpędzonymi samochodami, motocykle jeżdżące po chodnikach. Widziałam policję obyczajową i reakcję na nią kobiet na ulicy, sok aloesowy, ludzi dumnie spacerujących po ulicach, manifestujących swoje niedawne operacje plastyczne, posegregowane płciowo przystanki, metra i autobusy, a potem ludzi łamiących tę segregację, sklepy pozamykane na czas modlitwy, wydawanie reszty w sklepach w postaci gum do żucia, powietrze zanieczyszczone do tego stopnia, że wyglądało to na zamglony dzień, kanapki z jogurtem, wielkie mieszkanie całe w dywanach, dealerów sprzedających nielegalne karty do gry na ulicach i wiele innych szczegółów, które cały czas utrzymywały moją czujność i sprawiły, że znów otworzyłam swoje zmysły i umysł na nowość i inność.

Spacerujemy w centrum miasta i nagle moja koleżanka staje po środku ulicy i krzyczy „Valiaaasr!”. Patrzę na nią zdziwiona, a ona, zwrócona w stronę ulicy, powtarza swój okrzyk. Kilka kierowców zwalnia, patrzy na nią, podnosi głowę do góry i odjeżdża. Następnie zatrzymuje się jeden szary samochód z 2 osobami w środku. Koleżanka mówi mi, żebym wsiadała. Jedziemy przez chwilę. Potem moja towarzyszka wyciąga jakieś drobne, wręcza kierowcy, na co on się zatrzymuje i wysiadamy z auta. W ten sposób dowiedziałam się, w jaki sposób jeździ się po prostu taksówkami w Teheranie.

Stolicę Iranu odkrywam z perspektywy moich starych i nowych znajomych, z których wszyscy są fotografami, malarzami, reżyserami, aktorami, muzykami, grafikami i animatorami. Dzięki nim mam możliwość wejścia do wnętrza miasta (oraz jego podziemia), chodzenia na koncerty, wystawy, spotkania. Wszyscy oni są inspirujący, kreatywni, stanowczy i odważni.

Życie tutaj toczy się „wewnątrz”, z koniecznością wychodzenia na „zewnątrz”. Nawet na krótkie dystanse w mieście jeździ się taksówką, autem, autobusem. Za zewnątrz nosisz inne ubrania, widząc policję nasuwasz chustkę bardziej na włosy, inaczej mówisz. „Zewnątrz” jest szare i czarne, podporządkowane i ugładzone. Swoje „wewnątrz” każdy buduje według własnych przekonań. Może być to tradycyjne i religijne miejsce kilkudziesięcioosobowej rodziny, a może być to miejsce wytężonej, artystycznej pracy, miejsce szalonych imprez albo cicha samotnia. Po tym mieście podróżuję zwiedzając te różne mikroświaty, wszystkie oddzielone od ulicy zamkniętymi drzwiami i pozasłaniane grubymi kotarami pragnienia ukrycia się.


Dużo kobiet stosuje bardzo dużo makijażu na twarzy, jako jedynej części ciała eksponowanej na „zewnątrz”. Bardzo popularne są też operacje plastyczne, szczególnie nosa, który powinien być sterczący jak u Juliette Binoche. I kobiety, i mężczyźni masowo poddają się tym operacjom. Pokazanie się na mieście z pooperacyjnym plastrem na nosie jest okazją do pochwalenia się swoim wysokim statusem majątkowym.


8. MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL FILMU ANIMOWANEGO W TEHERANIE

W Teheranie spędziłam też kilka dni w kinie na 8. edycji festiwalu filmu animowanego. Wyświetlono kilkanaście polskich filmów. Kilka z nich brało udział w konkursie. W panoramie pokazano filmy Dumały.

Animacja w Iranie idzie w jakimś dziwnym kierunku. Większość filmów w konkursie krajowym zdawała się wyjść z rąk tych samych, niezdarnych twórców, którzy zapomnieli, że animacja to sztuka ruchomego obrazu, a nie sztywnych dialogów identycznych w prawie każdym filmie postaci. Narysowani bohaterowie rozmawiali o historycznych ważnych wydarzeniach, legendach, polityce i czających się wszędzie niebezpieczeństwach.

Kilka animacji było oczywiście wartych obejrzenia. Na przykład:
- A Woman Singing Beneath Ice, reż. Maryam Khalilzadeh, 10’15’’ (o pewnym tak zwanym honorowym zabójstwie)
- Me, My Wife and Our Cow, reż. Azadeh Moezzi, 7’
- The Kitten, reż. Shiva Sadegh Asadi, 10’ (bardzo ciekawie potraktowana przestrzeń; film o ukryciu w destrukcyjnym środowisku)
Zrezygnowana po wielu godzinach zmarnowanych na konkursie krajowym, chodziłam tylko na międzynarodowy i pokazy specjalne, więc więcej przykładów do polecenia nie wyłowiłam.

Jednego wieczoru festiwalowego był pokaz pełnometrażowego filmu animowanego Hey Krishna. W języku hindi. Bez tłumaczenia na jakikolwiek inny język.

Poza całym normalnym przebiegiem festiwalu, kilka elementów było zaskakujących. W programie był odrębny konkurs animacji religijnej oraz drugi animacji duchowej. Na jedno i to samo wychodzi. Na korytarzach rozdawano ulotki o tym, że należy nosić dobry hidżab i jak to wpływa na dobro i harmonię w społeczeństwie oraz jak to eksponuje piękno twojej duszy. Przed rozpoczęciem każdego seansu podobne ogłoszenia leciały z głośników. Wszystkie uczestniczki ignorowały te wskazówki.


SARI, CZYLI GRUPOWY WYPAD NA PÓŁNOC

W okolicach miasta Sari na północy Iranu znajduje się piękny półwysep zwany Miankale (jakkolwiek by tę nazwę zapisać). Jest to obszar chroniony. Aby się tam dostać, trzeba posiadać specjalną kartę, pozwolenie od administracji rezerwatu. Miałam szczęście wybrać się tam z grupą Teherańczyków i dzięki temu wjechać na półwysep bez problemu.

Okolice Sari, Iran.


Miejsce jest magiczne, bardzo zielone. Znaczna jego powierzchnia pokryta jest gęstą dżunglą i drzewami lokalnej odmiany granatu. Do rozprzestrzenienia granatowców przyczyniły się żyjące tam bizony żywiące się ich owocami. Na półwyspie żyją sobie spokojnie ptaki setek różnych gatunków, w tym pelikany i moje najukochańsze różowe flamingi.

Najważniejsza i najpiękniejsza cecha półwyspu to jego… czystość. Nie ma tam śmieci, butelek i petów walających się po plażach i poboczach. Poza obszarem chronionym niestety wszędzie wygląda to jak wysypisko śmieci.

Moja grupa (15-osobowa; znajomi znajomych) też była bardzo urocza. Byłam karmiona, pojona, wożona i pytana o dobre samopoczucie bez ustanku. Wypad był zorganizowany z dokładnością co do gdzie, o której i co będziemy jeść, pić i oglądać. Zbyt sztywne ramy jak na moje pojęcie podróżowania i odkrywania nowych krajobrazów, ale było to też ciekawe zobaczyć, jak niektórzy ludzie znajdują przyjemność w zorganizowanej wycieczce.

Czas na obiad. Gdzieś pomiędzy Sari a Teheranem.


PORUSZANIE SIĘ PO IRANIE

Do przemieszczania się między miastami najczęściej korzystam z autobusów. Są one dostępne w wersji klasycznej i VIP. Obie wersje są wygodne, ale na nocną podróż autobus vipowski jest opcją doskonałą. Mieści tylko około 20 pasażerów, ponieważ są bardzo duże odstępy między bardzo dużymi również fotelami, które można rozłożyć tak bardzo, że funkcjonują praktycznie jak kuszetka. W cenie biletu jedzenie i picie. Co do cen, to taki autobus dla vipów będzie około 2 razy droższy, przy czym nadal tani. Całonocna podróż na długim dystansie (przykładowo Shiraz – Bender Abbas), z obiadem, kosztuje około 25 złotych.
Skąd tak niskie ceny? A no stąd, że tutaj, mimo wzrostu cen na przestrzeni ostatnich kilku lat, paliwo jest nadal tańsze od wody mineralnej (naprawdę).

Co jeszcze oferuje taki czy inny klasyczny autobus i co jest tutaj bezcenne, nie wliczone już w cenę biletu? Współpasażerów! W Iranie w zasadzie nie brakuje mi autostopu, bo w autobusie zawsze się kogoś pozna, wysłucha jakichś historii, dostanie zaproszenie do domu, poobserwuje ludzi różnych i ich różne zachowania.


KASHAN, CZYLI JEDNO PIĘKNE MIASTECZKO I JEDNA SKOMPLIKOWANA RODZINA

W Kashan zatrzymałam się u rodziny dziewczyny, którą zapytałam „Przepraszam, jak się nazywa ta ulica?” (W tym miejscu powinnam zamieścić to banalne i oczywiste zdanie: Irańczycy są ultra super mega bardzo, bardzo gościnni i kochają obcokrajowców.)

Kashan, Iran. Odrestaurowana stara posiadłość.

Kashan, Iran. Odrestaurowana stara posiadłość.

Kashan, Iran.


Dostałam swój pokój, obwieźli mnie po okolicznych pięknych miejscach, a nawet przydzielono mi kilka godzin „wolnego czasu” na samotny spacer po mieście, co jest naprawdę niesamowite. Jeszcze nigdy mi się nie przytrafiło zostać samej wypuszczonej z domu przez jakichkolwiek przemiłych gospodarzy. Zawsze spędza się z nimi dosłownie każdą minutę, przepełnioną ich przytłaczającą gościnnością, wyszczerzonym uśmiechem, gradobiciem pytań i jedzeniem. Ci mieli wyczucie i dali mi się wybiegać.

Miasteczko jest piękne, z charakterystyczną architekturą. Można zwiedzać mniej lub bardziej odrestaurowane wielkie, stare posiadłości.

Ale nie budynki przygody stanowią. Przygodą dla mnie była owa goszcząca mnie rodzina. Nie potrafiłam się odprężyć w ich domu, mimo iż byli dla mnie przemili i przesłodcy, zawsze uśmiechnięci i służący pomocą. Moi gospodarze są mianowicie potulnymi zwolennikami rządu. Pierwszy raz poznałam takich ludzi. Przeżyłam niezły szok, kiedy uświadomiłam sobie ich poglądy. A stało się to tak, że pani domu, gdy zobaczyła w telewizji przywódcę duchowego Iranu, przesłała mu buziaka, po czym przyłożyła rękę do serca. Zrobiła to specjalnie, żeby zamanifestować mi swoje wobec niego stanowisko. Czy ona nie wie, że on i jemu podobni mordują, torturują? Czy to jej nie przeszkadza? Czy to świadomie popiera? Czy jest po prostu głupia? Oczywiście moje pytania tego typu tylko po cichu posyłałam w próżnię. Nie chciałam zaczynać żadnej rozmowy o polityce. Wydaje mi się, że są oni po prostu ślepi oraz mają problemy z samodzielnym myśleniem. Posiadają fałszywy obraz swojego własnego kraju, ponieważ żyją w hermetycznym środowisku, poddani obrzydliwej propagandzie.

Cytaty z rodziny:
„Większość, jeśli nie wszyscy, Irańczycy są religijni i pierwszym krajem, jaki chcą odwiedzić jest Arabia Saudyjska. Każdy marzy o pielgrzymce do Mekki i dopiero po jej odbyciu myślą o podróży do innych krajów.”
„Nasz rząd wspiera młode pary, których nie stać na kupno domu i za małe pieniądze daje im dom lub mieszkanie.”

Kashan, Iran. Ogród Fin. Ja, dziewczyna, która mnie zaprosiła do domu i jej matka. (Ja to ta pośrodku:P)


Tak czy inaczej… Drugiego dnia pobytu u nich wybraliśmy się razem autem na wycieczkę po okolicy. Region Kashan, poza jego tradycyjną zabudową, znany jest z licznych, pięknie kwitnących róży oraz produkcji wody różanej używanej w kuchni i do przyrządzania aromatycznych napojów. Przy okolicznej wiosce Niasar znajduje się ładny wodospad. Z góry, u początku wodospadu, na którą można się łatwo wspiąć, rozpościera się piękny widok na wspaniałe znowu góry, kilka mieścin i kawałek pustyni. W domu na wsi u babki mojej kashańskiej rodziny wypiliśmy hektolitry herbaty, zjedliśmy tony ciasteczek i orzechów. Kiedy wszyscy po kolei porobili namazy, poopowiadali mi trochę o swojej religii oraz sposobie i akcesoriach do modlitwy, co było ciekawe. Jako pamiątkę wręczono mi mały Koran i muzułmański różaniec.

Następnego dnia po śniadaniu zdecydowanie oświadczyłam, że ruszam dalej w drogę. Odwieźli mnie na dworzec, kupili bilet na autobus i wręczyli owoce i ciastka na czas podróży.

Kashan, Iran. W tradycyjnym budownictwie mieszkalnym stosuje się dużo witraży.

Kashan, Iran. Ogród Fin.

Okolice Kashan, Iran. W tym roku zima zaskoczyła również kwitnące na jabłoniach kwiaty.


HIDŻAB, CZYLI KIEDY WŁOSY NA WIERZCHU TO ZBRODNIA

Czasami mam w Iranie problem z rozpoznaniem, w którym domu powinnam być wciąż zakryta, a w którym można się uwolnić z tych wszystkich warstw wierzchnich, obowiązujących na ulicy. Trudno mi zdecydować szczególnie, gdy nie mam w zasięgu wzroku kobiet. Nawet jeśli są, czasami może dojść do pomieszania, ponieważ one zdejmują hidżab, gdyż wszyscy mężczyźni przebywający w tej chwili w domu są ich mężami lub braćmi. Ja natomiast, jako niespokrewniona z nimi kobieta, powinnam zostać okryta. Nauczyłam się o to po prostu pytać, jeśli wydaje mi się, że nie potrafię sama właściwie ocenić sytuacji. Mimo to i tak zdarzyło mi się zdjąć chustę, ku przerażeniu w oczach domowników, jakby im się mieszkanie nagle zaczęło palić albo siedzieć w pełnym umundurowaniu w domu ateistów, wywołując tym w nich śmiech i żarty na mój temat. U moich gospodarzy w Kashan mogłam siedzieć bez chusty przy jednoczesnym zakazie dla ich nastoletniego brata patrzenia na mnie. Biedak siedział w kącie, obrócony bokiem do wszystkich i przez dwa dni praktycznie się nie odzywał.


ISFAHAN, CZYLI JAK BYĆ DOBRYM TURYSTĄ

Isfahan jest jednym z najpopularniejszych miejsc turystycznych w Iranie z uwagi na jego architekturę. Znajduje się tu słynny stary kamienny most nad wyschniętą obecnie rzeką oraz plac Imama, z dwoma pięknymi meczetami i starym, wielkim bazarem. Plac ten jest rzeczywiście imponujący.

Isfahan, Iran. (Wiem, wiem; z moich zdjęć wcale nie wynika, że jest tam pięknie.:P)

Isfahan, Iran. (Wiem, wiem; z moich zdjęć wcale nie wynika, że jest tam pięknie.:P)

Isfahan, Iran. (Wiem, wiem; z moich zdjęć wcale nie wynika, że jest tam pięknie.:P)

Isfahan, Iran. (Wiem, wiem; z moich zdjęć wcale nie wynika, że jest tam pięknie.:P)

Isfahan, Iran. (Wiem, wiem; z moich zdjęć wcale nie wynika, że jest tam pięknie.:P)

Podczas moich podróży nie korzystam z przewodników książkowych. Nie mam też czasu ani możliwości szukać informacji na temat miejsc, do których się wybieram, w Internecie. Kieruję się rekomendacjami spotkanych ludzi, podążam za przypadkiem albo jeżdżę do miejscowości, których nazwa mi się podoba. Albo tam, gdzie są flamingi, oczywiście. Obierając taką taktykę, czasami trafiam do miejsc, w których „nic nie ma” albo gubię się i nie wiem nawet, o drogę dokąd zapytać. Jednocześnie jednak dzięki temu sposobowi jest mi dane przeżyć chwile absolutnego i nieoczekiwanego zachwytu. Na przykład takiego, jaki poczułam po kilku godzinach krążenia po brudnych, nieciekawych, jednakowych ulicach Isfahanu zastanawiając się, dlaczego to właściwie wszyscy polecali mi tu przyjechać i nagle trafiając na przepiękny plac Imama… Czapki z głów, dreszcz po plecach, szczęka w dół.

W Isfahan pierwszy raz w życiu zatrzymałam się w hostelu. Pewna para młodych ludzi chciała mnie przygarnąć do swojego domu, ale miałam już dosyć tego ciągłego merci, merci za wszystko. Cóż za radość siedzieć samej w pokoju z zamkniętymi drzwiami. Cóż za ulga, że za dzisiejszą kolację i łóżko nie trzeba nikomu dziękować. Ponadto poznałam w tym hostelu dwóch Polaków i spędziliśmy miły wieczór rozmawiając po polsku (radość), i siedząc na recepcji z uroczym, prześmiesznym właścicielem hostelu.

Para, która chciała mnie przyjąć do siebie do domu, to młode małżeństwo. Pobrali się 6 miesięcy temu. Są dalekimi kuzynami i nie chcieli mi powiedzieć, w jaki sposób doszło do tego, że są teraz małżeństwem. Ich rodzina jest bardzo religijna, więc prawdopodobnie, zanim się pobrali w wieku około 25 lat, nie mieli żadnego kontaktu z płcią przeciwną. Na jakich oni szczęśliwych razem wyglądali! Nigdy nie widziałam małżeństwa, tak w sobie zakochanego, tak przeżywającego każde wzajemne spojrzenie, uścisk ręki, czy rozmowę.
W mieszkaniu u nich siedziałam w hidżabie. Mohammad nie podał mi ręki.


KHUR, CZYLI MIASTECZKO PO ŚRODKU PUSTYNI

Dostałam zaproszenie od hosta na CouchSurfingu na pustynię. Zmieniłam więc kierunek podróży i spędziłam piękny tydzień w zielonej oazie. Samotne spacery po pustyni z zapasem wody w plecaku. Pustynia piaszczysta oraz takie bardziej stepy z jakąś nawet roślinnością. I góry, gołe skały. Otwarta przestrzeń, wiatr, ciepłe powietrze. Stada wielbłądów spacerujące wokół.

Khur, Iran. Miasto oaza na pustyni.

Khur, Iran. Spalona dżungla palm!!!

Moi gospodarze prowadzą w Khur guesthouse dla turystów, ale mnie zaprosili przez CouchSurfing. Nie wiem, dlaczego. Po kilku dniach relaksu, samotności i mojego przebywania w większości wyłącznie z piaskiem, mrówkami, wężami i jaszczurkami, do guesthouse’u przyjechały trzy wielkie autobusy pełne młodych Teherańczyków i Szirazyjczyków. Zorganizowali w nocy imprezę na samym środku pustyni z didżejem, alkoholem i tak dalej. Istne szaleństwo. Ponad setka osób. Mogliśmy do woli krzyczeć, tańczyć, pić, biegać, skakać. Ja jeszcze aż tak długo nie jestem w Iranie, żeby mi brakowało takich rzeczy, ale większość z nich naprawdę mogła tam dać upust swojej energii. Wschód słońca obserwowany ze szczytu piaszczystych wydm w po imprezowy poranek był piękny.

Okolice Khur, Iran. Tuż przed wschodem słońca na pustyni...

Okolice Khur, Iran. Tuż po wschodzie słońca na pustyni. I śmieciór.

Mój host chce rozkręcić w okolicy Khur, gdzie mają inny dom i spory kawałek ziemi, WWOOFing (wolontariat na farmach organicznych). System kanałów pozwala im tam uprawiać ziemię. Miejsce jest na tyle przyjemne, a ich rodzina tak miła, że nawet przyszło mi na myśl zostanie tam na dłużej.

Khur, Iran.


Na pustyni w Khur żyje jeden z najbardziej jadowitych gatunków węży na świecie. Odmiana żmii, z dwoma rogami na głowie, która uśmierca człowieka w przeciągu 20 minut od ukąszenia. Jedna kobieta z rodziny mnie goszczącej natknęła się na tę żmiję podczas spaceru, złapała ją i trzyma jako zwierzątko domowe. Na szczęście była to jedna jedyna z tych żmij, którą tam widziałam.


NOWY ROK, CZYLI POCZĄTEK WIOSNY

W Iranie obowiązuje odrębny kalendarz. Teraz jest rok 1392. Miałam szczęście uczestniczyć w obchodach nadejścia nowego roku. Rok w kalendarzu perskim rozpoczyna się wraz z nadejściem wiosny, co wydaje mi się piękną tradycją i czymś bardziej naturalnym, niż rozpoczynanie roku w środku zimy.

Głównym punktem świętowania jest noc z ostatniego wtorku do środę w roku, zwana Chaharshanbe Suri. We wtorek, wieczorem, rodziny lub grupy przyjaciół, spotykają się na świeżym powietrzu, na przykład w ogrodzie, na podwórzu, skraju lasu, w polu, czy nawet na skrawku wolnej ziemi gdzieś przy drodze za miastem. Rozpala się duże ognisko, gromadzi wokół niego i tu, już w zależności od ludzi, siedzi i rozmawia lub pije, śpiewa i tańczy. Kiedy ogień maleje, każdy przeskakuje przez niego siedem razy, opcjonalnie wymawiając przy tym rytualne zdanie. Przeskakiwanie przez ogień ma odgonić negatywne doświadczenia i energię starego roku. W nowy wprowadza nas oczyszczonych ze złych emocji.

Ja tego irańskiego sylwestra spędziłam w grupie młodych, którzy spotkali się w małym domku, znajdującym się w szczerym polu, bardzo daleko od miasta i innych ludzi. Do późnych godzin więc śpiewaliśmy wokół ogniska i wywijaliśmy różne regionalne, tradycyjne i mniej tradycyjne tańce. Wszystko zakrapiane było araghiem, oczywiście. Doskonały wieczór.

Pierwsze dni w roku nazywa się Nowruz; dosłownie tłumacząc znaczy to Nowy Dzień. Większość ludzi ma wtedy około 2 tygodni wolnego od pracy i szkoły. Miliony Irańczyków spędza ten czas podróżując po kraju. Drogi są zatłoczone, a wszędzie rozsiane są namioty. Nie ma wystarczającej liczby hoteli, żeby pomieścić wszystkich podróżnych w tym wyjątkowym w Iranie okresie. Ponadto ceny noclegów podczas Nowruz idą znacznie w górę. Irańczycy rozbijają więc namioty gdzie popadnie. Z największą lubością robią to w środku miasta, przykładowo w parkach, na środku chodnika, na parkingach, wokół centrów handlowych, na pasach zieleni pośrodku drogi, na trawnikach przed sklepami, pośrodku rond, na plaży, pod lasem. Namioty są popakowane jeden tuż przy drugim. Normalnie wszyscy rozkładają dywany przed swoimi namiotami i gotują na palnikach gazowych, siedzą, palą sziszę, po prostu spędzają sobie wczasy w namiocie na chodniku w centrum miasta.

W czasie Nowruz namioty wyrastają pośrodku atrakcyjnie turystycznych miast. Wyspa Queshm, Iran.


POCZTÓWKI Z IRANU, CZYLI KRÓTKIE OBRAZKI I IMPRESJE

O RYŻU
Siedzę w autobusie. Jestem głodna. Z autobusu wyjdę dopiero następnego dnia rano. Przynoszą obiad. Ryż z kurczakiem. Jem więc ryż i popijam sokiem, żeby nadać obiadowi jakiś smak. Mam dosyć ryżu. Od dwóch tygodni jem ryż z ryżem, ryż z jogurtem, ryż z kilkoma rodzynkami. Chcę jeść coś, co ma smak. Jestem głodna. Głodna jedzenia z jakąś treścią. Zabierzcie ode mnie ten ryż! Nienawidzę cię, o, ryżu!

O RYBIE
Siedzimy nad brzegiem wody na wyspie Queshm. Oglądamy słońce zachodzące w tle lasu rosnącego pośrodku morza. Nie posiadamy się z zachwytu nad pięknem gry kolorów blasku zachodzącego słońca rozgrywającej się na tafli wody, delikatnych falach rozchodzących się w różnych kierunkach i pomiędzy tymi przedziwnymi drzewami. Do brzegu tuż przy naszych nogach podpływa ryba. Wskakuje na skałę. Ryba ta ma małe nóżki. Idzie chwilę w prawo. Idzie chwilę w lewo. Przystaje. Czeka. Po czym wskakuje z powrotem do wody i odpływa. To nie był sen.

O WIEDŹMIE
(COŚ O TYM, JAK ZARABIAĆ NA ŻYCIE LIŻĄC LUDZIOM GAŁKI OCZNE)

Nadal na wyspie. Jedziemy do domu kobiety, o której mówi się w mieście, że posiada moce magiczne. Wchodzimy do jej mieszkania. Siadamy wokół jej salonu pod ścianą na miękkim dywanie. Kobieta przywołuje do siebie pierwszą osobę i każe usiąść naprzeciwko niej. W tym momencie myślę, że weźmie ona rękę i zacznie wróżyć przyszłość, zacznie przesuwać przedmioty wzrokiem lub zrobi jedną z tych innych dziwnych, acz  przewidywalnych rzeczy. Ona natomiast ujmuje głowę klienta w obie ręce, przyciąga do siebie, następnie odchyla jego górną powiekę i liże gałkę oczną. Językiem wyciąga z oka małe czarne kamyki. I to już tyle magii na dzisiaj. Też się ustawiłam w kolejce do bycia polizaną w oko. Co jak co, takiej okazji nie mogłam przepuścić. Sporo tych kamyków powyciągała z moich oczu.

W kolejnej edycji wpisu będzie:
·         rzecz o weselu nomadów
·         część o magicznych wyspach na południu
·         o tym, jak to jest być solo podróżnikiem kobietą w Iranie
·         o tym, co jest w Iranie zakazane, a co się jednak robi
·         rzecz o paleniu
·         coś o grach towarzyskich
·         paragraf o pięknym Kurdystanie
·         opowiadanie o kolejnym pobycie na pustyni i o kolejnej szalonej rodzinie
·         obrazki z dżungli palmowej i gotujących się źródeł
oraz więcej pocztówek i rzeczy, o których jeszcze na razie nie wiem.

Przedłużyłam wizę po raz kolejny. Ahoj, przygodo i do przeczytania!

Kambodży część druga