poniedziałek, 13 października 2014

Tajska szkoła moja droga

Dzwoni dzwonek. Z biurka zgarniam wiec zrobiony przeze mnie dziennik i stos zadan ocenionych wszystkich rowno na gladkie zero, i udaje sie do klasy. Tam pusto. Deszcz za oknami (otwartymi na osciez; brak szyb) pada tak glosno, ze ledwo slysze wypowiedziane przeze mnie do samej siebie jakies slowa zniecierpliwienia. Po kilkunastu minutach zjawia sie pierwsza grupa dziesieciu uczennic. Dysponujac calym repertuarem okolo dziesieciu angielskich slow (poczatek roku szkolnego:)) tlumacza mi powod spoznienia: deszcz i koniecznosc zjedzenia sniadania. No dobrze. Pytam rozchichotane dziewczeta, gdzie tez podziewa sie pozostale trzydziesci uczniow. W wymyslnej pantomimie pokazuja mi bolesne uderzenia kijem w dlonie. Ach, wiec chlopcy cos przeskrobali i wlasnie otrzymuja kare cielesna za zachowanie. Wdech, wydech. Poranku w tajskim liceum, dzien dobry!

I co ja robie tu
No to od poczatku, co ja tu robie. Zatrudniona jestem na rocznym kontrakcie w publicznym liceum w malej miejscowosci na poludniu Tajlandii. Mam swoje biurko, klase, uczniow, plan lekcji, liste obowiazkow, ale wszelkie plany, wytyczne i ramy czasowe malo maja wspolnego z rzeczywistoscia.

Musimy byc zawsze gotowi na kazdy mozliwy scenariusz: lekcja na 10 osob, a moze lekcja na 50 osob, moze 20-minutowa, moze 30-minutowa, moze 50-minutowa, moze deszcz bedzie padal tak glosno, ze mozliwe beda tylko zadania pisemne, moze bedzie tak goraco, ze uczniowie beda mdleli, a moze bedzie wszystko w porzadku i wszyscy beda mieli sile i checi na nauke, moze ksero bedzie dzialac, a moze nie, moze szkola bedzie otwarta, a moze zamknieta.

Jak zostac nauczycielem w Tajlandii
Zostac nauczycielem w publicznej szkole w Tajlandii jest bardzo latwo, szczegolnie jesli nie masz bardzo ciemnej skory i jestes plci zenskiej. Internet zawsze pelen jest ogloszen o prace, w szczegolnosci przed rozpoczeciem roku szkolnego, czyli na przelomie kwietnia i maja.

Jak nadal byc nauczycielem w Tajlandii
Troszke trudniejsze jest nie zakonczyc kariery po miesiacu. Z dwoch powodow: 1. trudnosci biurokratycznych 2. wlasnych slabosci i oczekiwan.

No to numer jeden:
Aby pracowac legalnie trzeba wjechac do kraju na specjalnym typie wizy, w szkole i roznych biurach rzadowych uzyskac okolo 30 roznych dokumentow, zdac egzamin TOEIC (dla osob, ktorych pierwszym jezykiem nie jest angielski). Caly proces jest czysto formalny i jest czescia samo napedzajacej sie machiny biurokratycznej, typu: jesli masz papier A, to mozesz dostac papier B. Jesli masz papier B, to mozesz dostac papier C i tak dalej. Dla mnie oznaczalo to podroz do Malezji, pozdroz do Bangkoku (1000 km), trzykrotna podroz do Trang (kilka godzin) i wiele, wiele razy do pobliskich miast.

Przyznaje, ze wymagany zbior dokumentow to calkiem pokazny stos makulatury, ale tez normalnie zdobycie go nie wymaga wiele wysilku. Caly problem polega na tym, ze dokumenty, polecenia i listy dalszych wymaganych papierow sa po tajsku, wydawane przez tajsko-mowiace biura, mieszczace sie pod tajskimi adresami i obowiazek ich skompletowania spoczywa na szkole. A w szkole z kolei nikt nie poczuwa sie do obowiazku, wiec droga ku pozwoleniu o prace i odpowiedniej wizie wymaga zmagania sie z kulturowymi roznicami i jezykowymi trudnosciami. Tajowie ogolnie rzecz biorac lekko i z humorem podchodza do wielu "powaznych" spraw (to znaczy tak to okazuja). Kazdy sluzy niezmiennie brzmiaca rada "nie martw sie". Z trudnosci lubia sie smiac. Ich rozluznione podejscie nijak ma sie do restrykcyjnej biurokracji. Ha ha ha, a kare za brak papierka place ja.

Poranny apel
Dzien w szkole zaczyna sie od apelu o 8 rano na boisku, czy to slonce czy to deszcz. Na poczatek krotka musztra. Potem hymn i wciagniecie flagi na maszt. Potem buddyjska modlitwa. Potem kilka minut tak zwanej medytacji. Nastepnie ogloszenia wydarzen specjalnych na terenie szkoly, zmian planow, przesuniec czasowych, rozdawanie roznych nagrod, czasem jakas loteria, czasem ktos cos zaspiewa, opowie jakas historyjke z moralem czy kilka zartow. Ogolnie apel powinien sie konczyc przed 8.30, a o 8.30 powinny zaczac sie lekcje, ale przez ostatnie pol roku mialo to miejsce moze z trzy razy. Zazwyczaj przeciaga sie to w nieskonczonosc, bo nieskonczenie wiele jest tych ogloszen, ktorych prawie nikt nie slucha.

Lekcje
Lekcje albo sa, albo ich nie ma. W ostatnim semestrze odwolanych bylo okolo 40-50 procent. A te ktore sie odbyly, w wiekszosci byly skrocone. Odwolywane sa z roznych powodow. Oto te, ktore pamietam: przybycie mnichow do szkoly i ofiarowywanie im pieniedzy, przygotowania do dnia sportu (wiele razy), dzien sportu, dzien matki, dzien nauczyciela, mnisi w szkole - tym razem zlewanie dla nich wosku na gigantyczna swiece, poczatek stanu wojennego, specjalne buddyjskie dni w roznych fazach ksiezyca, marsz skautow, narodowe konkursy jezykowe, targi edukacyjne w miescie, konkurs uczniowskich zespolow muzycznych, przyjazd grupy teatralnej, parada z okazji swieta naszej prowincji i nastepujacy kolejny dzien sportu.
Rano do idac do pracy nigdy nie wiem, czy tego dnia bede uczyc, tanczyc, przebierac sie za tajke i dolaczac do parady, ogladac przedstawienie teatralne, czy moze po prostu zawracac do domu.

Szkolne ciekawostki
Poszczegolne dni tygodnia odpowiadaja poszczegolnym zaleceniom co do ubioru nauczycieli: mundur, na zielono, na rozowo, na sportowo i jeden dzien bez zalecen.

Kazdy nauczyciel (za wyjatkiem tych, ktorzy maja dodatkowe obowiazki administracyjne) jeden dzien w tygodniu miedzy 7 a 8 rano stoi przy jednej z glownych bram i wita przychodzacych do szkoly uczniow, mowiac tajskie dzien dobry i skladajac rece jak do modlitwy (tajskie powitanie).

Relacje na linii uczen-nauczyciel sa zaskakujace. Z jednej strony (choc to od kilku lat nielegalne) na porzadku dziennym sa kary cielesne. Czy to porzadniejsze lanie z zalecenia "biura do spraw dyscypliny", czy mniejsze lanie w trakcie lekcji, pach kijem po rekach (99 procent tajskich nauczycieli zabiera do klasy kij za kazdym razem, tak jak zabiera dziennik, dlugopis i markery). Z drugiej strony ich relacje sa bardzo bliskie. W pokoju nauczycielskim zawsze sa jakies uczennice robiace nauczycielkom masaz glowy, ramion i rak, czeszace im wlosy i wyrywajace pinceta siwe (ech, typowe w Tajlandii, w miejscach publicznych). Przytulanie i rozmawianie o rodzinnych i innych prywatnych sprawach jest normalne.

Innym razem pochwale sie jakimis zdjeciami.
Pozdrawiam teraz z miesiecznej przerwy miedzysemestralnej.
PS. Okolo miesiecznej. Nikt nie byl na razie w stanie odpowiedziec mi na pytanie, kiedy dokladnie zaczynamy drugi semestr.

czwartek, 9 października 2014

A gdy zgłodniejesz w Tajlandii

Jesc aby zyc, a nie zyc aby jesc
Raz na milion lat zdarza sie obcokrajowiec, ktory nie kocha tajskiego jedzenia. W ponizszym wpisie krotko i wybiorczo przedstawie kilka rzeczy jadalnych tu (i porusze kilka okolojedzeniowych tematow). Pomijam wszelkie Pad Thai, Tom Yam i inne slynne dania.

Owocowy raj
Moje ulubione tajskie jedzenie to owoce. Zawsze jest sezon na jakis i zazwyczaj nie trwa dlugo. Ceny sa wtedy bardzo niskie, nawet 50 polskich groszy za kilogram danej rozkoszy. Mozna zaznajomic sie z naprawde roznymi kosmicznymi owocami, ale czesto tez konczy sie ze zlamanym sercem i przymusowym rozstaniem w koncu sezonu.

Durian
Ponizej przedstawiam krola owocow, pana duriana, ktorego mozna albo kochac, albo nienawidzic. Jego zapach, smak i konsystencja nikogo nie pozostawi obojetnym. Durian pachnie troszeczke jak kompost, a smakuje jak deser mleczno-kaszkowo-doskonaly.

Durian moja nowa milosc. Mae Khri, Tajlandia.

Durian olbrzym (8 kg) i duriany w regularnym rozmiarze. Mae Khri, Tajlandia.

Durian moja nowa milosc. Mae Khri, Tajlandia.

Innym pysznym owocem jest "dragon fruit". Latwy w obieraniu i konsumowaniu, jeden zjedzony w calosci sluzyc moze jako obiad.


Dobry owoc. Gragon fruit.


Ponizszy "mangosteen" juz nas tez opuscil. Bardzo przyjemny, choc wyglada niepozornie w porownaniu z innymi.


Mangosteen.


Rambutan z kolei punktuje wygladem. Mnie kojarzy sie z wirusem pod mikroskopem. Fajnie wyglada takie drzewo rambutanowe. Smakiem natomiast nie grzeszy.




Rambutan.


Suszone glony w przyprawami to smaczna i pozywna przekaska miedzy posilkami, ale raczej tylko dla zabawy, bo zaladka tym sie nie da zapelnic.

Suszone glony.

Suszone glony na promie.

Kraina ryzem sypiaca
Z tego, co z duma powiadaja Tajowie, w kraju produkowanych jest 10 tysiecy gatunkow ryzu. Ryz jada sie na sniadanie, obiad i kolacje. Po tajsku czasownik "jesc" w doslownym tlumaczeniu to "brac ryz". Czesto zamiast "Czesc, co slychac?" Tajowie pytaja sie nawzajem "Czesc, czy jadles juz ryz?".

Poszczegolne rodzaje ryzu roznia sie kolorem (najczesciej jest bialy lub fioletowy, ale istnieja tez gatunki w bardziej nietypowych kolorach). Roznia sie tez rozmiarem, ksztaltem, cena i jak twierdza Tajowie smakiem. Dla kogos niewychowanego w ryzowej krainie ostatnia kategoria jest czesto trudna do rozroznienia.

Istnieja tez odmiany ryzu "kleistego" (po angielsku "sticky rice"), ktory po ugotowaniu staje sie zbita acz miekka i pyszna kluska. Tradycyjnie sprzedawany jest w bambusowych lodygach (zdjecie ponizej) albo zawiniety w liscie palmowe; mozliwy rowniez z bananem albo fasola w srodku. Taka przekaska z kleistego ryzu moze pozostawic na dlugo czlowieka nieglodnego, doslownie zakleja zoladek.

Innym ciekawym ryzowym deserem jest sfermentowany ryz typu kleistego. Zapelnia zaladek i zapewnia dobry humor.

Ryz ciemny kleisty (sticky rice), formowany w rurki w bambusie.

O tajskim wegetarianizmie
Wegetarianizm (weganizm) w Tajlandii jest rzecza powszechnie praktykowana i czescia kultury, ale wystepuje w charakterystycznej tu formie. Wiele Tajow (tych, ktorzy sa buddystami, czyli znaczna wiekszosc) praktykuje diete weganska, ale zazwyczaj nie na stale. Jedza wegansko z roznych religijnych powodow kilka dni tu, kilka dni tam. Raz do roku wiele ludzi odchodzi od produktow pochodzenia zwierzecego na 10 dni, na okres tak zwanego festiwalu wegetarianskiego (wiecej o nim za chwile). Miejsca sprzedajace weganskie jedzenie mozna rozpoznac po czerwonym znaku na zoltym tle, bardziej lub mniej przypominajacym liczbe siedemnascie. Miejsca takie oferuja charaterystyczne chinsko-tajskie jedzenie, ktore imituje mieso. Imituje do takiego stopnia, ze az odechciewa sie jesc. Oferuja sojowe wyroby, ktore wygladaja zupelnie jak plastry wieprzowiny, bekon, kurczak, ryba, smazone mieso, kielbasa i tym podobne.

Menu wege chinskiej restauracji w Bangkoku.

Menu wege chinskiej restauracji w Bangkoku.


Rodzinny biznes przed domem
Ponizej jakies kluski sprzedawane na ulicy. W Tajlandii przed co drugim domem jego mieszkancy cos sprzedaja. Przykladowo jakies kluski, mrozona herbate, owoce, warzywa, gotowe dania, kawe, ubrania, maja pralnie, wypozyczaja rowery czy skutery...

Takie kluski.

Jesc jak krol
Jedzenie w Tajlandii nie jest drogie, ale jak sie dobrze postarac, to i takie mozna znalezc. W niektorych supermarketach w duzych miastach dodaja w cenach dodatkowe zero.
Jak w cenie winogron ze zdjecia ponizej. Jedno opakowanie za w przeliczeniu 60-100 zlotych. Stali przy nich pan i pani od polecania zakupu i mozna bylo nawet degustowac te cudne winogrona (jedna czwarta jednego grona); moge powiedziec, ze smakowaly jak... winogrona.

Paczka winogron za 60-100 zlotych. Delikatesy w Bangkoku.

Paczka selera za 30 zlotych. Delikatesy w Bangkoku.

Najdrozsze warzywa jakie w zyciu widzialam. Delikatesy w Bangkoku.

Co ptak zwymiotowal, czlowiek zjesc moze
No dobrze. Czas na cos obrzydliwego. Najwiekszym rarytasem i najdrozszym produktem lokalnej kuchni jest cos, o czym nawet myslenie wywowywac moze odruchy wymiotne. Mowa o ptasich gniazdach, potrawie wywodzacej sie z kuchni chinskiej.

Jada sie te gniazda, gotujac z nich zupe. Gniazda sa tego typu, co to ptaki cos zjadaja, potem to wymiotuja i buduja sobie z tych wymiocin i sliny miejsce do skladania jaj. Naturalnie jest to tez przemieszane i pokryte wiadomo piorami i odchodami. Gniazda takie buduja owe ptaki na scianach jaskin. Zbieranie ich jest bardzo ciezka i ryzykowna praca, stad tez bardzo wygorowane ceny, ktore wahaja sie w zaleznosci od miejsca zbioru, rodzaju ptaka, mikroklimatu i innych czynnikow. Siegac moga nawet 50 tysiecy zlotych za kilogram, a kto wie (ja nie wiem) czy nie wiecej. Gotowa zupe natomiast mozna dostac juz za 20 zlotych; taka zupelnie najtansza z najtanszych.

Bird's nest... Ptasie gniazna na zupe.

Bird's nest... Ptasie gniazna na zupe.

Bird's nest... Ptasie gniazna na zupe.

Na wynos
Tajowie a i owszem gotuja w domach, ale nie zazwyczaj i nie kazdy posilek. Bardzo powszechne jest kupowanie jedzenia ulicznego na wynos i spozywanie go juz w domu. Knajpki i stragany oferuja szeroki wybor, a ceny sa bardzo niskie. Zazwyczaj jeden woreczek (niestety plastikowy zawsze i wszedzie) danego curry (wiecej niz dla jednej osoby) kosztuje 3 lub 4 zlote, a porcja ryzu standardowo zlotowke.

Powszechne jest tez oczywiscie jedzenie w restauracjach, czyli w restauracjach-restauracjach lub przy stolach wystawionych na ulicy miedzy straganami.

Za weganskim jedzeniem jednak trzeba sie nabiegac, bo te gotowe dania zawsze zawieraja co najmniej sos z ryby albo owocow morza, czy suszone mini krewetki.

Typowa uliczna knajpa.

Wege kluski z roznymi nadzieniami.


Slynna tajska saladka z papaji. Smak slodko-pikantny. Tak jak u nas na stole sol i pieprz, tak w tajlandii cukier i chilli.


Przekaska: prazone wiorki kokosowe, cebula, ogorek, orzeszki, polane slodko-ostrym sosem, podawane w i zjadane wraz z lisciem.


Robaki
"U nas" na poludniu nie jada sie az tyle robakow. Ludzie zazwyczaj jedza owoce morza, ryby, drob i mieso. Ale i tutaj mozna czasem uraczyc sie rarytasami z ponizszych zdjec. Ale mysle, ze po ptasich gniazdach i tak robaczki juz wiekszego wrazenia nie wywra.

Smacznego.

Smacznego.

Wegetarianski festiwal
Co roku w roznych miejscach w Tajlandii (i innych panstwach Azji poludniowej) hucznie obchodzi sie tak zwany festiwal wegetarianski. Jego nazwa moze byc nieco mylaca. A i owszem na czas festiwalu jego uczestnicy odchodza od spozywania produktow zwierzecych, ale nie w tym tkwi istota tegoz 10-dniowego wydarzenia.

Historia poczatkow festiwalu w Tajlandii przychodzi w roznych wersjach, jest chinska i pokrecona. Skupie sie na tym, jak to wyglada. Niektorzy ludzie o specjalnych predyspozycjach staja sie medium, w ktorych ciala wstepuja rozne dusze. Objawia sie to roznymi dziwnymi zachowaniami, trzesa sie, krzycza, mowia w innych jezykach. Po miastach chodza dlugie parady ludzi opetanych duchami, tnacych sobie jezyki toporami lub nozami, z przebitymi mieczami policzkami, trzesacych sie w transie, krew kapie im z cial. Taka tam swiateczna parada.

Ulice dzien i noc obstawione sa straganami z wymyslnym weganskim jedzeniem. Ryze, makarony z udawanym miesem do zludzenia przypominajacym prawdziwe, weganskie suszi, rozne placki, kluski, nalesniki, ciastka, ciasta, krokiety, zupy...

Data swieta ustalana jest wedlug chinskiego kalendarza i raz na sto lat (rowniez w tym roku) przypada dwa razy do roku. Dopiero co zakonczylismy to weganskie swieto, ale w koncu pazdziernika bede miala zaszczyt podziwiac znowu.

Przerobiony chinski znaczek weganskich produktow (17), tak zwane jee.

środa, 13 sierpnia 2014

Przyjechała baba do Tajlandii

Wioska, w której każdy ma słonia. Wyspa Koh Samui, Tajlandia.

Sawatdikha!

Czas gna jak szaleniec. Ciężko w to uwierzyć, że to już prawie 4 miesiące jak jestem w Tajlandii. Od czego by tu zacząć?... Ekhm.

Droga do Tajlandii

Dosyć spontanicznie wybrałam nowy do odwiedzenia kraj, w pośpiechu powysyłałam będąc jeszcze w Indiach kilkanaście cefałek i w dwa tygodnie później znalazłam się w zupełnie nowej sytuacji życiowej.
Zatrudniona jestem i pracuję (popracowuję) w liceum w małej mieścinie zwanej Mae Khari, w prowincji Phatthalung, na dalekim południu kraju. Na temat szkoły planuję dodać całkiem osobne posty, bo jest o czym mówić. Nie zaczęłam jeszcze prowadzić statystyk, ale tak na oko średnio co drugi dzień mam wolny, gdyż szkoła zamykana jest z różnych bardzo ważnych powodów (świąt, procesji, urodzin ważnych osób, dnia przed dniem święta, dnia przed dniem przed dniem święta i innych rzeczy tak bardzo istotniejszych od edukacji). Okazji więc do podróży po regionie i dalszych zakątkach Tajlandii mi nie brakuje.

Jestem sobie tu:





Kaplica, której nie rozumimem. Cha-am, Tajlandia.


Buddyjska świątynia. Tamode, Tajlandia.

Święto Czegoś Tam

W lipcu bardzo ważną okazją do 4 dni wolnego było święto zdaje się upamiętniające pierwsze kazanie Buddy po oświeceniu. Tu, gdzie żyję, połowa społeczniości jest buddystami, a połowa muzułmanami, przy czym w moim pokoju nauczycielskim króluje islam, więc nie ręczę za prawdziwość wytłumaczeń świąt buddyjskich. Roboczo nazwę może te wszystkie dni Świętem Czegoś Tam. Bardzo ważną świątynią tegoż dnia Święta Czegoś Tam jest jedna ze świątyń w Nakhon Si Thammarat (Wat Phra Mahathat), gdzie wybrałam się też pooglądać obchody. Za dnia niewiele osób kręcilo się wokół świątyni (w której to ponoć znajdują się relikwie samego Buddy). Tu i tam przeszły małe skromne procesje. Ludzie przygotowywali kolorowe wozy na późniejsze parady i zostawiali datki dla mnichów. Na zdjęciach poniżej widoczne podarowane świątyni zszyte banknoty. Wieczorem w świątyni zrobiło się bardzo tłoczno. Tysiące ludzi krążyło wokół całego kompleksu świątynnego ze złożonymi do modlitwy rękami i wetkniętymi między dłonie kadzidłami i kwiatami. W jednym z budynków świątynnych wiele osób siedziało też do medytacji, a wiele osób też wpadało tylko na chwilę zrobić sobie zdjęcie z ręki w parze tudzież w pojedynkę ze statuą Buddy w tle (zapewne od razu publikując zdjęcie na fejsie). Ogólnie całe miejsce pachniało (kadzidłami), brzmiało (modłami) i wyglądało (ogniem święc) bardzo ładnie i intensywnie.


Chińska świątynia. Nakhon Si Thammarat, Tajlandia.
Chińska świątynia. Nakhon Si Thammarat, Tajlandia.
Świątynia Wat Phra Mahathat. Nakhon Si Thammarat, Tajlandia.


Świątynia Wat Phra Mahathat. Nakhon Si Thammarat, Tajlandia.

Świątynia Wat Phra Mahathat. Nakhon Si Thammarat, Tajlandia.

Tajski buddyzm

Tajski buddyzm to mieszanina buddyzmu rodem z Indii, hinduizmu i lokalnych wierzeń, w szczególności wiary w dusze (dusze? duchy? czy jak by to szło najlepiej z angielska spirits?). Także w świątyniach leży sobie czasem Ganeśa (hinduistyczny bóg-słoń).

Świątynia w Cha-am. Tajlandia.

Bogom i duszom ofiarowuje się jedzenie i picie. Najczęściej, nie wiedzieć czemu, czerwoną fantę, ale zdaża się również i dar z koli albo wody mineralnej. Koniecznie ze słomką. Tajowie nie pijają zimnych napojów bez słomki. Takie to by dziwne było. Bogom więc też się nie daje ciągnąć z gwinta.
Przed domami (rodzin buddyjskich tylko), przed sklepami, w środku sklepów i przy innych budynkach, takich jak szkoły, banki, centra handlowe i inne, wystawia się małe domki-kapliczki, w których mają zamieszkać dusze/duchy danego miejsca i je chronić. Zostawia się im przekąski, picie, kwiaty i kadzidła.

Świątynia w Cha-am. Tajlandia.

Czerwona fanta ofiarowana duchom starych drzew przy drodze (niewidoczne na zdjęciu). Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Domki dla dusz. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Domki dla dusz. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Domki dla dusz, które mają tam sobie mieszkać i chronić domostwo. Tajlandia.

Domki dla dusz, które mają tam sobie mieszkać i chronić domostwo. Tajlandia.

Tajemnicza Prowincja Phatthalung

Mój region jest absolutnie prześliczny, a na dodatek nie zepsuty turystyką. Nikt (prawie) tu nie przyjeżdża, a atracji tu a atrakcji, szczególnie naturalnego piękna. Okoliczne wzgórza kryją w sobie setki wodospadów i gorących źródeł. Niektóre z nich oznakowane i bardzo łatwe do odnalezienia, niektóre bardziej ukryte w dżungli, a wiele pewnie ludziom nie znanych. Okoliczne równiny zagospodarowane są pod uprawę głównie kauczuku i ryżu, co też jest malowniczym widokiem, a ludziom zapewnia dobry status ekonomiczny. W naszym regionie żyją również wędrowne plemiona, mówiące swoim własnym jezykiem i zmieniające miejsca swoich obozów w różnych partiach gór w zalezności od pory roku. Zwą się Sakai i jeszcze nigdy ich nie spotkałam.

Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Stonoga. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Wodospad Phrai Wan jest największy w okolicy. Nie da sie go ogarnąć w jednym ujęciu, bo ma kilkadziesiąt odnóg, tarasów i basenów, niektóre ukryte po obu stronach w lesie. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Okolice Mae Khari, Tajlandia.


Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Zagospodarowane, z wybudowanymi basenami gorące źródła. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Nie ma to jak posiedzieć w wodzie w południe gorącego dnia. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Na znakach niezmiennie figuruje odległość jednego kilometra. Skądkolwiek do któregokolwiek wodospadu jest jeden kilometr. Już się na to przestałam nabierać. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Moje ulubione wzgórze. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Pola ryżowe. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Idę rano na targ, a tam słoń. Mae Khari, Tajlandia.

Ring do tajskiego boksu na wsi. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Plantacja kauczukowca. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Wizerunek królowej i króla - nierzadki tu widok. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Ludzie jak to ludzie

Ludzie okoliczni są bardzo serdeczni i a to podarują arbuza, a to zaproszą do domu, a to postawią kawę, a to zasugerują jakiegoś młodzieńca do małżeństwa. Z ostatniej jednodniowej wycieczki po okolicy wracałam chybocząc się na boki, z siatami pełnymi owoców od ludzi jako nagroda pocieszenia. Nie pozwolili mi szukać gorących źródeł, do których to znak wskazywał niezmienny jeden kilometr, a do którego droga prowadzi "długa i niebezpieczna".

W domu pewnej miłej kobiety. Nakhon Si Thammarat, Tajlandia.

W domu pewnej miłej kobiety. Nakhon Si Thammarat, Tajlandia.

W domu pewnej miłej kobiety. Nakhon Si Thammarat, Tajlandia.

Pan ze zdjęcia żadnego psa nie wygania i ma ich już ponad dwadzieścia. Proszę nie przeoczyć śpiącego białego malucha. Nakhon Si Thammarat, Tajlandia.

Okolice Mae Khari, Tajlandia.
Moje pierwsze tajskie wesele. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Dom w budowie. Tradycyjnie z drewna i wiszący nad ziemią. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Przyjaciół też tu mam. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Kauczuk. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Całkiem klimatyczny, trochę pordzewiały, most. Okolice Mae Khari, Tajlandia.

Scena w Mae Khari

Życie kulturalne w Mae Khari nie kwitnie. Mieszka tu tylko kilka tysięcy osób, więc nie ma się czemu dziwić. Czasami jednak do miasteczka przyjeżdżają wędrowne grupy muzyków/aktorów/tancerzy i wystawiają w odcinkach takie różne dziwne coś na pograniczu kabaretu, teatru i koncertu. Na widowni z reguły jest około 10-20 osób. W przerwach między skeczami tudzież piosenkami, jako wyraz uznania (albo efekt przymuszenia) wręcza się aktorom wieńce kwiatów (plastikowych), za co płaci się 2 złote. Spektakle te są bardzo długie, po kilka, kilkanaście dni w odcinkach i intrygująco przedziwaczne.

Występ wędrownych artystów. Mae Khari, Tajlandia.

Poniżej mały fragment nagrania jednego z występów.



No to tyle z mojej strony tym razem. Ciąg dalszy nastąpi.

Kambodży część druga