(Poniżej tekst sprzed kilku tygodni.)
Tajskie
moje życie w wersji poważniejszej dobiegło końca.
Skończyłam
już mój roczny kontrakt ze szkołą. Pozostał mi miesiąc
swobodnego podróżowania po Tajlandii i patrzenia na nią już z
powrotem pobłażliwym, ciekawym, zdystansowanym okiem. Jeżdżenie
na stopa po wioskach, spanie w hamaku, pływanie w zawsze
ciepłym morzu, opalanie się, pochłanianie ton świeżych owoców,
odwzajemnianie uśmiechów obcych ludzi na ulicy to jedno. Czym innym
jest pracowanie i życie w środowisku, którego nie rozumiesz, wśród
ludzi, których nie rozumiesz i wbrew rozsądkowi i logice (często
też podświadomie) zawsze chcąc tę rzeczywistość przekształcić,
tych ludzi zmienić, uczynić bardziej dostępnymi i zrozumiałymi.
Myślę,
że podsumowanie roku szkolnego stwarza mi doskonałą okazję do
ponarzekania na moje byłe miejsce pracy. Pozwolę sobie przytoczyć kilka dosyć frustrujących sytuacji:
- Przez kilkanaście tygodni czekałam na pozwolenie o pracę, oczywiście już pracując, w pełnym przekonaniu, że robię to tymczasowo nielegalnie. Po czasie okazało się, że od samego początku miałam tymczasowe pozwolenie do czasu otrzymania oficjalnego dokumentu. Tylko jakoś nikt nie pomyślał mi o tym powiedzieć.
- Jedziemy na wycieczkę szkolną. Od paru dni wiadomo, że zbiórka jest o 8.oo rano. O 7.oo rano dowiaduję się, że zbiórka była jednak o 5.oo. Tylko jakoś nikt nie pomyślał mi o tym powiedzieć. Gonię ich na stopa.
- Przerwa semestralna dobiega końca. Pytam jednego z nauczycieli, kiedy dokładnie zaczyna się nowy semestr. Odpowiada, że w środę. Zaczął się w poniedziałek (ten przed zapowiedzianą środą, nie po). Tylko jakoś nikt nie pomyślał mi o tym powiedzieć.
- Drukarka nie działa, ksero nie działa, w klasie 2 lub 3 wentylatory i ponad 40 osób w pomieszczeniu, połowa klas odwołana, w 99% przypadków nie wiem o tym z wyprzedzeniem, no ale przecież widzę, że klasa odwołana, bo nikogo nie ma.
- Tylko niektórzy nauczyciele angielskiego mówią po angielsku.
- Zorganizowano dla mnie i dwóch innych nauczycieli obiad/imprezę pożegnalną i... nikt mi o niej nie powiedział! Usłyszałam o niej przez przypadek na ostatnią chwilę.
- Nie chce mi się, bez powodu odwołuję lekcję – nie ma problemu. Połowa uczniów oblewa egzamin – nie ma problemu. Spóźniam się do szkoły – nie ma problemu. Nie zjawiam się na początek semestru – nie ma problemu. Nie chcę ustawić się do kolejnego grupowego zdjęcia – problem.
Praca
tutaj to tylko gra pozorów. Każdy piątek jest dniem sportu, co
polega na tym, że ubieramy się na sportowo, ale faktycznie nie ma
żadnych zajęć sportowych. Codziennie rano wpisujemy się na listę
obecności, wpisując nieprawdziwe godziny, tylko żeby się
zgadzało w dokumentach. „Curriculum” zajęć to przypadkowe
kopiuj-wklej z kilku pierwszych lepszych stron internetowych po
angielsku. Tajskie nauczycielki poleciły mi się trzymać tegoż
curriculum, bo to bardzo ważne żeby zrealizować program, bo wtedy
uczniowie dostaną się na uniwersytet. Aha. Wszyscy uczniowie muszą
zdać do następnej klasy, choćby nie wiem co, pod warunkiem, że
przyjdą pod koniec semestru i powiedzą, że chcą zdać. Mogli być
100% nieobecni na lekcjach, ale po wykonaniu kilku „zadań” jak
na przykład przepisanie ręcznie strony tekstu po angielsku albo
(niepoprawnym oczywiście) rozwiązaniu quizu otrzymują promocję do
następnej klasy. No, to znaczy, zależy to też od stopnia
czystości klas, boiska i pokoi nauczycielskich. Nierzadko uczniowie
w zamian za dostanie pozytywnej oceny dostają polecenie
pozamiatania klas, posprzątania na biurkach nauczycieli,
pozbierania śmieci wokół szkoły.
I to
wszystko nie było by aż tak rażące, gdyby nie fakt, że wszyscy
udają jakby to co robią nie było na niby. Po pozamiataniu klasy
mówią do ucznia, że gratulacje zdania egzaminu. Jak się nie
ubiorę na sportowo w piątek, to się dziwią, że jak to tak w
spódnicy przyszłam sport uprawiać. I tak kurczowo się trzymają
tych pozorów, że zazwyczaj nie chcąc nikogo urazić, no cóż,
dołączam do gry.
Chyba, że całe życie, w każdej kulturze, to tylko gra pozorów. Pozorów, do których przywykamy.
Przebieranki w pokoju nauczycielskim na styczniowy nowy rok. Mae Khari, Tajlandia. |