piątek, 24 kwietnia 2015

Tajskie liceum, czyli nie ma to jak ponarzekać na robotę

(Poniżej tekst sprzed kilku tygodni.)

Tajskie moje życie w wersji poważniejszej dobiegło końca.

Skończyłam już mój roczny kontrakt ze szkołą. Pozostał mi miesiąc swobodnego podróżowania po Tajlandii i patrzenia na nią już z powrotem pobłażliwym, ciekawym, zdystansowanym okiem. Jeżdżenie na stopa po wioskach, spanie w hamaku, pływanie w zawsze ciepłym morzu, opalanie się, pochłanianie ton świeżych owoców, odwzajemnianie uśmiechów obcych ludzi na ulicy to jedno. Czym innym jest pracowanie i życie w środowisku, którego nie rozumiesz, wśród ludzi, których nie rozumiesz i wbrew rozsądkowi i logice (często też podświadomie) zawsze chcąc tę rzeczywistość przekształcić, tych ludzi zmienić, uczynić bardziej dostępnymi i zrozumiałymi.

Myślę, że podsumowanie roku szkolnego stwarza mi doskonałą okazję do ponarzekania na moje byłe miejsce pracy. Pozwolę sobie przytoczyć kilka dosyć frustrujących sytuacji:

  • Przez kilkanaście tygodni czekałam na pozwolenie o pracę, oczywiście już pracując, w pełnym przekonaniu, że robię to tymczasowo nielegalnie. Po czasie okazało się, że od samego początku miałam tymczasowe pozwolenie do czasu otrzymania oficjalnego dokumentu. Tylko jakoś nikt nie pomyślał mi o tym powiedzieć.
  • Jedziemy na wycieczkę szkolną. Od paru dni wiadomo, że zbiórka jest o 8.oo rano. O 7.oo rano dowiaduję się, że zbiórka była jednak o 5.oo. Tylko jakoś nikt nie pomyślał mi o tym powiedzieć. Gonię ich na stopa.
  • Przerwa semestralna dobiega końca. Pytam jednego z nauczycieli, kiedy dokładnie zaczyna się nowy semestr. Odpowiada, że w środę. Zaczął się w poniedziałek (ten przed zapowiedzianą środą, nie po). Tylko jakoś nikt nie pomyślał mi o tym powiedzieć.
  • Drukarka nie działa, ksero nie działa, w klasie 2 lub 3 wentylatory i ponad 40 osób w pomieszczeniu, połowa klas odwołana, w 99% przypadków nie wiem o tym z wyprzedzeniem, no ale przecież widzę, że klasa odwołana, bo nikogo nie ma.
  • Tylko niektórzy nauczyciele angielskiego mówią po angielsku.
  • Zorganizowano dla mnie i dwóch innych nauczycieli obiad/imprezę pożegnalną i... nikt mi o niej nie powiedział! Usłyszałam o niej przez przypadek na ostatnią chwilę.
  • Nie chce mi się, bez powodu odwołuję lekcję – nie ma problemu. Połowa uczniów oblewa egzamin – nie ma problemu. Spóźniam się do szkoły – nie ma problemu. Nie zjawiam się na początek semestru – nie ma problemu. Nie chcę ustawić się do kolejnego grupowego zdjęcia – problem.

Praca tutaj to tylko gra pozorów. Każdy piątek jest dniem sportu, co polega na tym, że ubieramy się na sportowo, ale faktycznie nie ma żadnych zajęć sportowych. Codziennie rano wpisujemy się na listę obecności, wpisując nieprawdziwe godziny, tylko żeby się zgadzało w dokumentach. „Curriculum” zajęć to przypadkowe kopiuj-wklej z kilku pierwszych lepszych stron internetowych po angielsku. Tajskie nauczycielki poleciły mi się trzymać tegoż curriculum, bo to bardzo ważne żeby zrealizować program, bo wtedy uczniowie dostaną się na uniwersytet. Aha. Wszyscy uczniowie muszą zdać do następnej klasy, choćby nie wiem co, pod warunkiem, że przyjdą pod koniec semestru i powiedzą, że chcą zdać. Mogli być 100% nieobecni na lekcjach, ale po wykonaniu kilku „zadań” jak na przykład przepisanie ręcznie strony tekstu po angielsku albo (niepoprawnym oczywiście) rozwiązaniu quizu otrzymują promocję do następnej klasy. No, to znaczy, zależy to też od stopnia czystości klas, boiska i pokoi nauczycielskich. Nierzadko uczniowie w zamian za dostanie pozytywnej oceny dostają polecenie pozamiatania klas, posprzątania na biurkach nauczycieli, pozbierania śmieci wokół szkoły.

I to wszystko nie było by aż tak rażące, gdyby nie fakt, że wszyscy udają jakby to co robią nie było na niby. Po pozamiataniu klasy mówią do ucznia, że gratulacje zdania egzaminu. Jak się nie ubiorę na sportowo w piątek, to się dziwią, że jak to tak w spódnicy przyszłam sport uprawiać. I tak kurczowo się trzymają tych pozorów, że zazwyczaj nie chcąc nikogo urazić, no cóż, dołączam do gry.

Chyba, że całe życie, w każdej kulturze, to tylko gra pozorów. Pozorów, do których przywykamy.

Przebieranki w pokoju nauczycielskim na styczniowy nowy rok. Mae Khari, Tajlandia.

2 komentarze:

  1. Zgorzkniałaś siostra;P Po pierwszosemestrowej środzie był wolny piątek, a potem znowu mnóstwo wolnego. Mieliście karaoke w pokoju nauczycielskim i w autobusie i wszędzie, dzięki czemu miałaś okazję popisać się swoim głosem i talentem, nauczyć się tajskich pląsów i poprzebierać jak mała dziewczynka. Masz duuuuuuużo zdjęć w wymyślnych pozach. I który polski nauczyciel może pochwalić się tym, że pracował z duchem?:P

    OdpowiedzUsuń
  2. No pomarudzić trochę nie można?:P Już jestem wesoła:)

    OdpowiedzUsuń

Kambodży część druga