Barev!
Dobry wieczór z Armenii.
Zanim ogarnę resztę ogromu
materiału z Iranu z jakichś 2 miesięcy, czyli cały milion niesamowitości, oto
dodaję krótką notkę z Armenii.
Trzeci raz wizy irańskiej nie
udało się przedłużyć, było mi zatem konieczne przekroczyć jakąś granicę. Padło
na Armenię. Większość rzeczy jest tutaj bardzo swojska, czuję się jak w domu.
Bariery językowej czy kulturowej prawie nie wyczuwam, chociaż po ormiańsku znam
ze 2 słowa, a i mój ruski kuleje.
Wszystkie oceny jednak
rodzą się z porównania. Po przekroczeniu granicy Iran-Armenia
wkroczyłam zatem do domu.
Jak dostać się z Iranu do Armenii
Odradzam korzystania z
bezpośrednich połączeń autobusowych Teheran-Yerevan i Tabriz-Yerevan. Są one
bardzo drogie i wolne. Koszt biletu to około 130 złotych i traci się dużo czasu
czekając na granicy. Oto jak ja pojechałam:
- Z Tabriz wzięłam pociąg do Jolfy (koszt 2 000 tumanów, czyli 2 złote; jedzie raz dziennie, o 8 rano).
- Z Tabriz wzięłam pociąg do Jolfy (koszt 2 000 tumanów, czyli 2 złote; jedzie raz dziennie, o 8 rano).
- Z Jolfy można się dostać taskówką za 20 000 tumanów do przejścia granicznego z Armenią (jeśli masz z kim dzielić taksi to już w ogóle tanio).
- I w samej Armenii można już spokojnie przemieszczać się autobusami, taksówkami, czy autostopem, jak kto tam woli.
Armenia cała jest w górach, a jej
wioski, miasteczka i miasto w ich dolinach. Odległości z pozoru niewielkie, są
jednak duże. Przejechanie 50 kilometrów może zając nawet więcej jak 2 godziny.
Drogi pomiędzy miejscowościami, często w nienajlepszym stanie, prowadzą
dookoła gór. W ciągu tygodnia przejechałam może mniej niż 300 kilometrów, a
zdaje mi się, jakbym przemierzyła cały kontynent.
Na pierwsze 2 dni zamknęłam się w
pokoju hotelowym, żeby się trochę uspokoić, ochłonąć i pozbierać myśli. I
wyspać.
Górki są tutaj piękne. Przeszłam
się jednym szlakiem, którego oznakowaniem zajęła się Polska Pomoc. Zaczyna się
we wsi Tatew, a kończy we wsi Harżis i ma długość około 13 km. W
tamtejszych lasach jest mnóstwo wilków, więc lepiej samemu się nie wybierać. Polska
fundacja wyremontowała również niedawno szkołę w Harżis. W owej wsi zgarnęła
mnie w gościnę jedna rodzina. Na początek pokazali mi pocztówki, które
zostawili im inni Polacy, którzy się u nich zatrzymali zaledwie kilka dni temu.
Rodzina od razu posadziła mnie za stołem pełnym jedzenia (warzywa, sery, chleby
ich produkcji). Czyli jak w Iranie, z tą różnicą, że od razu polał się koniak.
Inne ładne miejsce, jakie
widziałam, to stara część Goris,
czyli domy-jaskinie wydrążone w kominokształtnych formacjach skalnych
wyrastających ni stąd ni zowąd z zielonych wzgórz. A u ich podnóży
znajduje się wielkie cmentarzysko. (W takich chwilach żałuję, że nie mogę po
prostu pokazać zdjęcia.) Jest też w Armenii wiele monastyrów w bajecznych
miejscach na szczytach wzgórz.
I góry, góry, góry.
Teraz jestem w Erywanie, czyli w stolicy tego państwa
będącego poza stołecznym obszarem kompletną prowincją. Wygląda tu po prostu
bardzo wschodnio-europejsko. Klimat jak w Tbilisi. Z ciekawostek to mam
chyba tylko jedną. Uwaga na budynki oznaczone sauna. To nie są sauny.