sobota, 18 lipca 2015

Kambodży część druga

Chwila w Kambodży

Podróżowania w sensie stricte po Kambodży dużo nie doświadczyłam. Ot kilka miejsc. Nie przepuściłam oczywiście wizyty w słynnym niesamowitym parku archeologicznym Angkor (Wat).
Bazą do zwiedzania Angkoru jest pobliskie miasto Siem Riep, które całe jest w budowie. Centra handlowe, rozkopane szerokie drogi, cała masa hoteli, restauracji, baseny, wille, slumsy, milion psów, ekskluzywne sklepy, tłumy turystów z całego świata. Zupełne pomieszanie, a przy tym, zaskakująco, bardzo przyjemna atmosfera. Tak przyjemni, mili ludzie, że aż trudno w to uwierzyć. Tak w samym epicentrum turystyki? Niebywałe.

Sztuka oszustwa

Poza pięknem i życzliwością można też doświadczyć tu nieprzyjemności. Niektórzy tutaj pokończyli chyba uniwersytety krętactwa i wyrafinowanego oszustwa. Przykład: kobieta z niemowlęciem żebrze na ulicy, ale nie przyjmuje pieniędzy. Mówi tylko, że dziecko jest głodne i potrzebuje mleka w proszku. Prowadzi turystę do sklepu i wskazuje na produkt, którego rzekomo potrzebuje (wielka droga puszka), po czym ze łzami w oczach dziękuje i odchodzi. Zadowolony z siebie turysta też idzie dalej. Następnie kobieta wraca do sklepu i odsprzedaje mleko. W cały proces zaangażowany jest sklep, dane kobiety i inni ludzie. Dzieci ponoć wypożyczane są od ich prawdziwych matek i narkotyzowane. Z lokalnych ludzi nikt nie odważy się nagłośnić i tak biznes kwitnie. Strumienia jednodniowych turystów przelewających się przez miasto nie będzie nigdy brakować.

Angkor Wat

No to wracając do piękna... Angkor zajmuje naprawdę wielką powierzchnię. Jednego dnia nie starczy, żeby zobaczyć wszystkie ruiny. W obrębie tegoż potężnego „muzeum” znajduje się wiele wsi, dżungla, pola. Spędziłam tam jeden dzień na rowerze od 5 rano do zachodu słońca z przerwą na południową drzemkę i widziałam może tylko połowę ruin. Bardzo przyjemny jest fakt, że większość odwiedzających zadowala się odwiedzeniem kilku głównych świątyń i w pozostałych miejscach jest pusto lub prawie pusto. Niesamowite budynki, a wokół dżungla i tylko odgłosy różnych robali, jaszczurek i ptaków.


Zwiedzanie ruin nigdy nie będzie już takie samo... :-)

Angkor, Kambodża

Angkor, Kambodża

Angkor, Kambodża

Angkor, Kambodża

Angkor, Kambodża

Angkor, Kambodża

Angkor, Kambodża

Angkor, Kambodża

Angkor, Kambodża

Angkor, Kambodża

Angkor, Kambodża

Angkor, Kambodża

wtorek, 5 maja 2015

Tajski śmigus dyngus, przebieranki i płatna miłość

(Wyjechałam już z Tajlandii "na zawsze" i różne wspominki jak poniższe przychodzą mi do głowy.)

Kolejny w tym roku nowy rok - Songkran

W kwietniu w Tajlandii przypadł kolejny w tym roku nowy rok – tradycyjny tajski nowy rok. Obchody Songkran trwają kilka dni. W dużych miastach, w szczególności w położonym na północy Chiang Mai, przez kilka dni trwa wielka wodna walka. Śmigus dyngus razy milion plus gorąco na dworze.

Cały Songkran miałam szczęście obchodzić na wsi. Istnieje tradycja odwiedzania krewnych, znajomych i starszych poważanych ludzi. Kilka dni przed zaczynają się przygotowania prezentów dla owej starszyzny. Są to zwykle artykuły codziennego użytku i jedzenie. My przygotowaliśmy uroczo zapakowane w liście bananowca i innego drzewa suszone kwiaty na herbatę, deser z ryżu kleistego, orzeszków ziemnych i banana, owoce i inne drobiazgi, już nie pamiętam, a wszystko podarowane w ręcznie robionym bambusowym koszyku.


Noworoczne prezenty. Pang Term, Tajlandia.

Przygotowywanie noworocznego prezentu - deseru. Pang Term, Tajlandia.

 Najstarsi z rodu siedzą w domach przyjmując gości i prezenty od nich, ale bynajmniej nie z pustymi rękoma. W każdym domu czekają suto zastawione stoły. Zupy, ryż, mięso, różne curry, słodycze, owoce oraz lokalne whisky i piwo. W każdym domu wypada oczywiście coś zjeść i wypić. Gospodarze również zawiązują na nadgarstkach swoim gościom białe bransoletki wypowiadając mantry i noworoczne życzenia.

Część noworocznego stołu. Pang Term, Tajlandia.
Noworoczne błogosławieństwa. Pang Term, Tajlandia.

Przez dwa dni jeździliśmy pickupem od domu do domu. Otrzymaliśmy wiele błogosławieństw, trochę za dużo stężenia alkoholu we krwi i stanowczo za dużo jedzenia. Z tyłu pickupa, jak każdego innego na drodze, mieliśmy wielkie wiadro wody do oblewania ludzi idących wzdłuż drogi i siedzących z tyłu innych samochodów. Przed domami i sklepami ludzie ustawiali też stacje do wodnej walki aby atakować wszystkich przechodzących i przejeżdżających. Oblewają się dzieci, dorośli, starzy, mnisi. Na wsi, mieście, przed domami, przed świątynią. Rano, wieczorem. Bez wyjątków. A upał też nie przeszkadza w zabawie.


Wodna walka z tyłu pickupa. Pang Term, Tajlandia.

Przebieranki

W Tajlandii w każdej najbardziej zapyziałej mieścinie znajdziesz sklep z tradycyjnymi strojami do wynajęcia oraz salon piękności z profesjonalnym fryzjerem i makijażystą. Przebieranie się z okazji jakże licznych świąt jest bardzo ważnym elementem świętowania. Kolorowe parady to niemalże chleb powszedni. Przed i po paradzie najważniejsze to zrobić sobie zdjęcie z przebraną osobą i niezwłocznie wrzucić na fejsa. Piękne stroje są też oczywiście elementem występów taneczno-teatralnych. Tradycyjne tańce zajmują bardzo ważne miejsce w kulturze. Może to być osobny przedmiot w szkole publicznej. Każdy zna chociaż jakieś podstawy.

Parada dla małych mnichów z okazji ich pierwszych "ślubów". Pang Term, Tajlandia.


Moja droga żono

Kawaler ubiegający się o pannę musi zapłacić jej rodzinie za zaszczyt poślubienia oblubienicy. Nie są to małe pieniądze. Wahają się oczywiście w zależności od miejsca i statusu ekonomicznego rodzin, ale są to sumy sięgające kilkunastu, kilkudziesięciu, w przeliczeniu, złotych. Obejść się tego ni jak nie da. Rodzina by się nie zgodziła, a i panna czułaby się znieważona takim darmowym oddaniem. Młodzi panowie zatem skrupulatnie odkładają pieniądze, gdzieś pomiędzy przepuszczaniem ich na tajskie whisky, papierosy, panny na jedną noc i inne zwykłe wydatki. Widziałam łzy w oczach trzydziestoletnich kawalerów, którym mówiłam, że u nas takich zwyczajów to teraz nie ma i ludzie oddają się sobie na ożenek tak po prostu za darmo. Wydatków na wesele i początek „nowego życia” i tak przecież nie brakuje. Z obu stron. A tajscy młodzieńcy spoglądają to na mnie, to na niebiosa i nietypowo jak na tajskie standardy podniesionym głosem pytają och dlaczego w Tajlandii tak jest, dlaczego...

PS

Kiedy piszę „Tajowie”, mam na myśli „ci Tajowie, których spotkałam”. Kiedy piszę „wszędzie”, mam na myśli „wszędzie gdzie byłam i wszystkie miejsca, o których mi powiedziano”. Kiedy piszę „zawsze”, mam na myśli „zawsze w moim doświadczeniu”. Kiedy piszę „w Tajlandii”, mam na myśli „w Tajlandii jaką widzę i jak ją rozumiem”, i tak dalej.
Chciałam to podkreślić, chociaż jest to oczywiste; nie tylko w tym poście i każdym innym, ale i w każdej innej wypowiedzi i myśli. Staram się być ostrożna we wszelkich opiniach, uogólnieniach, czy nawet opisach poszczególnych małych rzeczy i zdarzeń. Umysł jednak lubi nazywać, kategoryzować, oceniać, nacechowywać emocjonalnie, dodawać narrację. Snuć opowieści i wywoływać reakcje.
Bardzo lubię.

Zwykłe kambodżańskie miasteczko

Pierwsze dni w Kambodży

Brama świątyni. Battambang, Kambodża.
Battambang to całkiem urocze miasteczko w zachodniej części Kambodży. Jest tu trochę zagranicznych turystów, ale nie aż tyle, żeby zepsuć atmosferę, zniszczyć lokalną kulturę i zmienić ludzi w opętanych żądzą wyciągania od gości jak największej ilości dolarów. Jest tu kilka ciekawych targów, jaskinia z wylatującymi z niej przez zachodem słońca milionami nietoperzy, tak zwany bambusowy pociąg, kilkanaście świątyń i tyle. Nie za dużo wielkich atrakcji. Jest możliwość ogarnięcia trochę rzeczywistości.

Świątynia w renowacji. Battambang, Kambodża.

Na targu mnóstwo bezimiennych owoców, małych lokali z zupami z zaskakujących składników, mięso eksponowane bez zażenowania i ukrywania faktu, iż są to zabite zwierzęta z krwi i kości (tudzież ości). Jada się różne robale, ptaki, ryby, żaby, kury, psy, węże, ślimaki, owoce morza, krowy, świnie, szczury.


Jedzenie. Battambang, Kambodża.

Jedzenie. Battambang, Kambodża.

Jedzenie (łodyga kwiatu lotosu). Battambang, Kambodża.

Pies niejadalny. Battambang, Kambodża.


Słabo wyraźna czarna smuga ponad drzewami to miliony nietoperzy, które właśnie wyleciały z jaskini przed zachodem słońca. Battambang, Kambodża.


Poznałam jedną uroczą rodzinę mieszkającą na wsi w okolicy Battambang. Produkują ryżowy alkohol, sprzedają kokosy i wieprzowinę, a poza tym pracują poza wsią w różnych zawodach. Zwiedziłam różne wioski jako pasażerka skutera. W jednej wsi mieszka mniejszość etniczna Cham muzułmanów z własną odrębną kulturą i językiem. Pokazano mi lokal specjalizujący się w potrawach z psiego mięsa. Moja zaznajomiona rodzina hodowała kiedyś psy (jako zwierzęta domowe, tak jako się i u nas robi), ale ponoć za każdym razem, jak ich pies dorastał, to ktoś im go wykradał. Każdy domyśla się w jakim celu... Psów już nie hodują. Powiedziano mi też, że nie każdy jada psy, szczury i węże. Niektórzy uważają to za obrzydliwe, a niektórzy za przynoszące pecha.



Suszone owoce.
Battambang, Kambodża.

"Bambusowy pociąg". Obecnie kursuje tylko jako atrakcja turystyczna. Dawniej był codziennym środkiem transportu. 
Battambang, Kambodża.

Battambang, Kambodża.

Battambang, Kambodża.

Battambang, Kambodża.

Battambang, Kambodża.
Na pierwszy rzut oka Khmerowie, przynajmniej ci z Battambang, wydają się znacznie łatwiej dostępni w porównaniu ze swymi sąsiadami Tajami. Nie mają też problemu z uczeniem się języków obcych, w tym angielskiego. Ludzie poprawną angielszczyzną mówią mi, że przepraszają, ale mówią po angielsku tylko trochę, więc może nie będą w stanie mnie zrozumieć i wszystkiego powiedzieć, po czym wszystko rozumieją oraz sami z siebie tłumaczą mi w przystępny dla mnie sposób coś o Kambodży i tutejszej kulturze.

Mężczyźni grający w boules (zdaje się tak to się nazywa). Gra bardzo popularna - pozostałość francuskiej kolonii w życiu codziennym. Battambang, Kambodża.

piątek, 24 kwietnia 2015

Tajskie liceum, czyli nie ma to jak ponarzekać na robotę

(Poniżej tekst sprzed kilku tygodni.)

Tajskie moje życie w wersji poważniejszej dobiegło końca.

Skończyłam już mój roczny kontrakt ze szkołą. Pozostał mi miesiąc swobodnego podróżowania po Tajlandii i patrzenia na nią już z powrotem pobłażliwym, ciekawym, zdystansowanym okiem. Jeżdżenie na stopa po wioskach, spanie w hamaku, pływanie w zawsze ciepłym morzu, opalanie się, pochłanianie ton świeżych owoców, odwzajemnianie uśmiechów obcych ludzi na ulicy to jedno. Czym innym jest pracowanie i życie w środowisku, którego nie rozumiesz, wśród ludzi, których nie rozumiesz i wbrew rozsądkowi i logice (często też podświadomie) zawsze chcąc tę rzeczywistość przekształcić, tych ludzi zmienić, uczynić bardziej dostępnymi i zrozumiałymi.

Myślę, że podsumowanie roku szkolnego stwarza mi doskonałą okazję do ponarzekania na moje byłe miejsce pracy. Pozwolę sobie przytoczyć kilka dosyć frustrujących sytuacji:

  • Przez kilkanaście tygodni czekałam na pozwolenie o pracę, oczywiście już pracując, w pełnym przekonaniu, że robię to tymczasowo nielegalnie. Po czasie okazało się, że od samego początku miałam tymczasowe pozwolenie do czasu otrzymania oficjalnego dokumentu. Tylko jakoś nikt nie pomyślał mi o tym powiedzieć.
  • Jedziemy na wycieczkę szkolną. Od paru dni wiadomo, że zbiórka jest o 8.oo rano. O 7.oo rano dowiaduję się, że zbiórka była jednak o 5.oo. Tylko jakoś nikt nie pomyślał mi o tym powiedzieć. Gonię ich na stopa.
  • Przerwa semestralna dobiega końca. Pytam jednego z nauczycieli, kiedy dokładnie zaczyna się nowy semestr. Odpowiada, że w środę. Zaczął się w poniedziałek (ten przed zapowiedzianą środą, nie po). Tylko jakoś nikt nie pomyślał mi o tym powiedzieć.
  • Drukarka nie działa, ksero nie działa, w klasie 2 lub 3 wentylatory i ponad 40 osób w pomieszczeniu, połowa klas odwołana, w 99% przypadków nie wiem o tym z wyprzedzeniem, no ale przecież widzę, że klasa odwołana, bo nikogo nie ma.
  • Tylko niektórzy nauczyciele angielskiego mówią po angielsku.
  • Zorganizowano dla mnie i dwóch innych nauczycieli obiad/imprezę pożegnalną i... nikt mi o niej nie powiedział! Usłyszałam o niej przez przypadek na ostatnią chwilę.
  • Nie chce mi się, bez powodu odwołuję lekcję – nie ma problemu. Połowa uczniów oblewa egzamin – nie ma problemu. Spóźniam się do szkoły – nie ma problemu. Nie zjawiam się na początek semestru – nie ma problemu. Nie chcę ustawić się do kolejnego grupowego zdjęcia – problem.

Praca tutaj to tylko gra pozorów. Każdy piątek jest dniem sportu, co polega na tym, że ubieramy się na sportowo, ale faktycznie nie ma żadnych zajęć sportowych. Codziennie rano wpisujemy się na listę obecności, wpisując nieprawdziwe godziny, tylko żeby się zgadzało w dokumentach. „Curriculum” zajęć to przypadkowe kopiuj-wklej z kilku pierwszych lepszych stron internetowych po angielsku. Tajskie nauczycielki poleciły mi się trzymać tegoż curriculum, bo to bardzo ważne żeby zrealizować program, bo wtedy uczniowie dostaną się na uniwersytet. Aha. Wszyscy uczniowie muszą zdać do następnej klasy, choćby nie wiem co, pod warunkiem, że przyjdą pod koniec semestru i powiedzą, że chcą zdać. Mogli być 100% nieobecni na lekcjach, ale po wykonaniu kilku „zadań” jak na przykład przepisanie ręcznie strony tekstu po angielsku albo (niepoprawnym oczywiście) rozwiązaniu quizu otrzymują promocję do następnej klasy. No, to znaczy, zależy to też od stopnia czystości klas, boiska i pokoi nauczycielskich. Nierzadko uczniowie w zamian za dostanie pozytywnej oceny dostają polecenie pozamiatania klas, posprzątania na biurkach nauczycieli, pozbierania śmieci wokół szkoły.

I to wszystko nie było by aż tak rażące, gdyby nie fakt, że wszyscy udają jakby to co robią nie było na niby. Po pozamiataniu klasy mówią do ucznia, że gratulacje zdania egzaminu. Jak się nie ubiorę na sportowo w piątek, to się dziwią, że jak to tak w spódnicy przyszłam sport uprawiać. I tak kurczowo się trzymają tych pozorów, że zazwyczaj nie chcąc nikogo urazić, no cóż, dołączam do gry.

Chyba, że całe życie, w każdej kulturze, to tylko gra pozorów. Pozorów, do których przywykamy.

Przebieranki w pokoju nauczycielskim na styczniowy nowy rok. Mae Khari, Tajlandia.

Kambodży część druga