wtorek, 8 kwietnia 2014

Kolorowe szaleństwo we Vrindavan – Holi. Indie.


Pozdrawiam z Bodhgaya, świętej ziemi, gotującej się obecnie miejscowości, gdzie wieki temu Budda wypracował sobie oświecenie. Na dniach postaram się pododawać zalegające mi posty.
Zacznę niech tak...


Święto Holi
 

Święto Holi, Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.
Holi to według naszego kalendarza ruchome święto przypadające na mniej więcej marzec. Mam wrażenie, że Hindusi każdego dnia mają jakieś święto, to natomiast odbywa się ogólnokrajowo i na dużą skalę. W tym roku przypadło na 17 marca. Zbiegiem okoliczności (kierując się chęcią spędzenia kilku spokojnych dni nad świętą rzeką Jamuną w małym mieście znanym z pobożnych ludzi) pojechałam do Vrindavan. Na miejscu okazało się, że przybyłam w samo epicentrum szaleństwa. Vrindavan znane jest nie tylko z pobożności (i Krisznowców z ich świątynią ISKCON), ale i z najhuczniejszego obchodzenia Holi.

Święto to, jak mówią starzy ludzie,  nie jest już takie jak było za dawnych czasów. Tradycyjnie danego dnia odwiedzało się rodzinę, znajomych oraz chodziło po mieście błogosławiąc napotkanych ludzi kolorowym proszkiem i życząc najlepszego. Obecnie rzecz przedstawia się tak, że bandy mniej lub bardziej agresywnych młodzieńców biegają po ulicach, leją na ludzi wiadra zimnej wody, wsypują im kolorowy proszek do oczu, wpychają go do ust, rzucają się z farbami, sprejują jakieś chemiczne piany na twarz, krzyczą i ogólnie dają upust wszelakim frustracjom. (Wtedy dzień należy spędzić w zamknięciu, np. w ogrodzonej wysokim murem świątyni, w której podaje się trzy posiłki dziennie. Jak ja lubię takie świątynie.)

No dobrze. Dla sprawiedliwości muszę jednak napisać, że dni przed samym Holi, choć już szalone, były bardzo fajne. Całe miasto pokryte było kolorowym pyłem. Od świątyni do świątyni chodziły grupy muzyków. Ludzie tańczyli na ulicach, śmiali się, składali życzenia, a nawet na spokojnie nakładali z nabożeństwem kolorową kropkę na czoło z najlepszymi życzeniami.

Święto Holi, Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

Tańce przy muzyce bębnów w świątyni. Święto Holi, Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

Przepisowa przerwa na herbatę. Święto Holi, Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

Święto Holi, Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

Bardzo pobłogosławiony już byczek. Święto Holi, Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.


Efekt Holi na mnie; dopiero wczesne przedpołunie i kilka dni przed głównymi obchodami. Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

Najbardziej kolorowa ulica we Vrindavan:

Kolorowe szaleństwo w świątyni:



Kilka słów o samym mieście.
Vrindavan jest niezwykle urokliwym miejscem. Prowadzi wokół niego do przejścia na bosaka w stanie medytacyjnym przez pielgrzymów kilkunastokilometrowa trasa. Samo miasto to gąszcz uliczek z najładniej na świecie odrapanymi ścianami (raj dla fotografów – widziałam zdjęcia koleżanki). Reprezentatywna jest tu typowa, bardzo zdobna architektura, podupadła jednak; znak jakichś minionych dobrych czasów. Wiele tu aszramów i oczywiście hinduistycznych świątyń, kolorowych zakamarków oraz bardzo, bardzo dużo małp. Ludzie na ulicy dosłownie co najmniej kilkadziesiąt razy dziennie („ok, yeah, yeah, thank you, I know…”) ostrzegali mnie, żebym uważała na okulary i faktycznie jednego dnia pewna rosła małpa zakradła się od tyłu i chciała mnie z okularów ograbić, a nie z jedzenia! Ciekawe to.

Na targu we Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

Nad świętą rzeką Jamuną. Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

Swastyki z błogosławionej krowiej kupki na śnianie świątyni. Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

Kupa kupy. Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

Vrindavan, Uttar Pradeś, Indie.

1 komentarz:

Kambodży część druga